środa, 24 sierpnia 2011

Jak krew z nosa.

Tytułem jest odpowiedź na pytanie: Jak leci? Jakieś siły próbują mi pomóc w wykonaniu moich celów, gdyż z przyczyn technicznych pół dnia nie miałam dostępu do internetu. Może to i lepiej. Odczułam dzisiaj jak dużo czasu zabiera to cholerstwo. Niby tylko sprawdzić, tu zaglądnąć, tam zobaczyć i pół dnia ucieka jak złodziej przed policjantami. Jak patrzę na tą listę to dostaję palpitacji serca. Coś nie coś zostało zrobione, ale to śladowe ilości. Są cztery przeszkody w działaniu:
- spotkania. Jakoś ich dużo. Wczoraj z Laurką i nawet osiedlową ławeczkę zaliczyłam z chłopakami. Do babci (to boli z racji dalekiego miejsca zamieszkania), czwartkowe spotkanie znowu z dziewuchami no i na piątek dostaliśmy zaproszenie na imprezę z racji żeby się z wszystkimi pożegnać przed wyjazdem. W sumie nie jedziemy do Iraku na dożywocie, więc coś takiego jest kompletnie zbędne, no ale... z tym akurat się zobaczy.
- moje okrutne lenistwo. Ja nie wiem dlaczego tak opadłam z sił, ale będę walczyć, w chwili obecnej żeń-szeniem z witaminami i mikroelementami. Zobaczymy ile to da.
- strasznie kiepskie samopoczucie. Od niedzieli mam wrażenie jakby mi coś na żołądku siedziało. Po jedzeniu puchnę jak Bulinka, a nie jadam brzydkich rzeczy... zresztą teraz to boję się zjeść cokolwiek bo od dwóch dni mam biegunkę :/
 - brakuje mi tchu. Wczoraj na rowerze miałam śmierć i musiałam zejść z roweru i iść co też nie było łatwe bo mi powietrze w nogach zeszło. Dzisiaj przy ćwiczeniach też mi się słabo zrobiło. Pewnie to przez pogodę jest taka duchota że lepiej wsadzić głowę w dupę i tam oddychać niż wyjść z domu. Siedzę przy otwartym oknie i to nic nie daje. Nawet jak na taką godzinę późną gdzie słońca już nie ma. Musiałam odpalić mój wiatraczek. Fakt, że w pierwszej kolejności dostałam zaleganym tam kurzem, ale teraz już jest w porządku.

W każdem razie te wszystkie czynniki składają się na to, że ta lista mnie tak boli. Wiem już na pewno, że rzeczą za którą się nie zabiorę w ogóle ani razu jest bieganie. Niestety to jest ponad moje siły. Resztę jeszcze próbuje ogarniać.

wtorek, 23 sierpnia 2011

The list.

W sobotę jedziemy do Zakopanego i nie chcę wyjeżdżać z myślą, ze po powrocie będzie na mnie czekać milion nieskończonych zajęć. Mam niecałe 4 dni i dobrze by było zasadzić sobie porządnego kopa w poślady i to zrobić. Nawet zrobiłam listę tych rzeczy które muszę zrobić i będę musiała je zrobić ponieważ ją tutaj opublikuje i w razie niepowodzenia będzie mi głupio przed moimi (aż trzema) czytelnikami. To jest całkiem motywujące... określone zadania na określony czas i nic ponad to.

skończyć ten angielski
* pojechać do babci
spotkać się z Laurką (wtorek, czytaj: dziś; czwartek)
skończyć oglądać Californication
iść do biblioteki oddać książki i wypożyczyć nowe
skończyć czytać "I że Cię nie opuszczę..."
zrobić zakupy na wyjazd
spakować się
brzuszki (wt, śr, czw, pt)
* bieganie (*wt, *śr, *czw, *pt)
zszyć ciuchy w końcu
posprzątać w pokoju
zrobić plan atrakcji w Zakopanym (coby na krzywy ryj nie było)

Wrócę do tej listy w piątek i jeśli coś zostanie wykonane to pozbędzie się gwiazdki. Zapewne coś jeszcze dojdzie po drodze... niech mi się tylko przypomni.

Bez zmian.

Kiepski stan w którym tkwię nie specjalnie ma ochotę mnie opuścić. Przysięgam, ze jeszcze trochę i oszaleję. Znowu od rana stękanie, męczenie, gadanie, nerwy, rzyganie... tak śmierdzi w całym domu, ze sama mam odruchy wymiotne. Złośliwiec jest w stanie tak dopiec, że jestem na etapie 'zaraz stąd wyjdę i więcej nie wrócę'. Odechciewa się wszystkiego. Jeszcze trochę i zapuszczę korzenie w tym fotelu, chociaż... jakby mi ktoś dał worek i rękawice, to zapewne ze złości dałabym czadu. Jestem wykończona już tym wszystkim. Kiedyś potrafiłam wyjść z tego domu i od razu siły wracały, ale teraz nawet nie potrafię się przestawić, zgubiłam gdzieś przełącznik i specjalnie nie chce mi się go szukać tylko że to jest bardzo rozsądne rozwiązanie, które powinnam zastosować. Jest 10:30, czyli tak na prawdę cały dzień, a ja fizycznie się czuję na 18:00.

Na razie odsuwam od siebie dalsze marzenia. W chwili obecnej upieram się przy numerze 6 z wczoraj. Jest przyziemne i raczej łatwiejsze niż przejście Muru Chińskiego. Dlatego zaraz zrobię sobie małe pouczenie internetowe i zaraz będziemy zaradzać problemowi.

 Zestaw 1 - co pomaga zachować energię:
1. witaminy; preparaty z żeń-szeniem; Panaxan; Plusszz Aktiv; BodyMax
2. masaż skroni, uszu i nasady czaszki.
3. ruch (fitness; siłownia; rower; basen; Tai-Chi; Qi gong...)
4. czekolada, banan
5. detox 
6. kąpiel pobudzająca
7. zdrowe odżywianie
8. słońce
9. kawa
10. muzyka
11. śmiech (trzeba tylko go wywołać :) 
12. mięta, cytrusy (ich zapach zwiększa motywacje... kto by pomyślał) 
13. seks
14. zdrowe herbatki 

Zestaw drugi - co odbiera energię: 
1. garbienie się i płytkie oddechy (niedotleniony mózg się robi)
2. słodycze
3. alkohol
4. zamknięte pomieszczenia
5. stresy
6. nadwaga
7. odwodnienie

Chyba muszę sobie tą listę wytatułować, albo chociaż przepisać na kartce i mieć ciągle przy dupie. Z pierwszego koszyka wybieram wszystkie opcje. Odpada tylko kąpiel i czekolada z bananem. Całkiem dużo możliwości tylko że niektóre (3, 5, 7) mogą być ciężkie w wykonaniu. A co mogę wyeliminować z drugiego koszyka? Teoretycznie wszystko, ale praktycznie tego nie widzę. Musiałabym zmienić przyzwyczajenia, a to duże wyzwanie. 

To Qi gong mnie kręci strasznie, ale samej to chyba tylko z YouTube'a mogę to stosować.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Dlaczego...

...mi się nie chce tak, jak mi się nie chce? Nie będę wspominać o mojej wielkiej nienawiści do poniedziałków, bo to już nudne jest. Liczyłam dzisiaj na jakieś działania z mojej strony. Oprócz tego, że leniwiec we mnie siedzi, to jeszcze taki miś zimowy drzemie. Strasznie jestem niewyspana. Zapewne to przez to sobotnie wesele. Taka impreza to nie tylko niedzielny kac, ale odchorowywanie dłuższy czas. Brzuszek, główka, nóżki od obcasów. Trzeba się szybko zregenerować bo za tydzień to ja mogę być w drodze na Rysy. Szkoda tylko, że tak ciężko o tą moc żeby zacząć. Aga mnie nie wspiera, wręcz demotywuje do wszystkiego.
Nawet mi się nie chce o tym pisać...

Marzenie nr 6: tak widzę ENERGIĘ... są chyba na to jakieś proszki :]


piątek, 19 sierpnia 2011

Jeszcze troszkę.

Środek piątku. Ten tydzień był na prawdę ciężki a co najgorsze... jeszcze się nie skończył. Na wesele w końcu nie znalazłam nic, ani sukienki, ani butów. Wyszło na to, ze muszę użyć tego co mam. Największy plus tego faktu jest taki, że pieniądze dalej mam w portfelu, chociaż ciut zmniejszone, bo jakby nie patrzeć łażąc po sklepach zawsze się zobaczy coś co się przyda. Grunt, że nie są to jakieś bibeloty które leżą bez użytku bo do kupna takich rzeczy mam talent.

Sytuacja jaskrawych włosów została opanowana. Kupiłam szamponetke zamiast farby. Stwierdziłam, że lepiej wziąć coś, co się spłuczę po paru myciach niż znowu by mi coś dziwnego wyszło. Już miałam chwilę załamania. Wyciskam dwie saszetki do miseczki i patrzę, że mało tego czegoś, jeszcze konsystencja nie wyglądała na dobrze rozprowadzającą się. Już miałam w myślach mój łeb w ciapy. No, ale zapaliła mi się żarówka, że gdzieś mam jedną saszetkę w kolorze kawowy brąz (już normalna i lejąca). Był lekki stres co to wyjdzie na tej głowie, ale jestem całkiem zadowolona z rezultatów. Nadal jestem ruda, ale już ciemniejsza. Trochę (a nawet bardzo) żałuje ścięcia grzywki, ale jakoś to przeżyję. W końcu odrośnie.

Nie potrafię się ostatnio zorganizować. Straciłam motywację do zakończenia nawet tych błahych spraw. Zaniedbałam siebie fizyczne i miejsce w okół siebie. Czuję się troszkę jak wielka kupa glutu, który nie jest w stanie podskoczyć tylko wszędzie porusza się wolnym trybem posuwistym. Może przez to że 1/3 tygodnia ciągle jeździłam coś szukać, załatwiać (co było dość wyczerpujące), 2/3 tygodnia umierałam po zatruciu najprawdopodobniej hamburgerem z budki (co było jeszcze bardziej wyczerpujące), no a trzecia część nie zapowiada się spokojnie (co mnie na razie przeraża, ale próbuję zachować zimną krew). Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu się zregeneruję bo jak nie, to kiepsko siebie widzę wchodzącą na Rysy i biorącą udział w biegu solidarności.

środa, 17 sierpnia 2011

No nie.

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!! Frustracja.

W pierwszej kolejności (bo najmocniej to teraz odczuwam) wspomnę o moim bolącym dupsku, a dokładniej jego lewej części, a jeszcze dokładniej o kości biodrowej. Fakt, że siedzę godzinę już na kompie, ale tak czy siak nie powinno tak boleć. Tak na prawdę godzina to wcale nie dużo. Ludzie po 8 godzin w robocie siedzą przy biurkach. Nie wiem czym to jest spowodowane ale parę dni temu mi coś nie zaskoczyło w tym miejscu. Nie chciałabym, żeby mi się kość ścierała czy jakieś inne cuda robiły.

Jestem ruda. Wiem, że ludzie normalnie chodzą w takim kolorze, ale ja się czuję jakby krzyczały do wszystkich "patrzcie na nas jak wyglądamy". Może mi się tylko tak wydaje, ale są dla mnie za jaskrawe. Próbuję od czasu do czasu zobaczyć się mimochodem w lustrze, bo może to tylko kwestia przyzwyczajenia, ale za każdym razem jak siebie widzę, to mam wrażenie że mam włosy w płomieniach. Tyle zachodu z tym rozjaśnianiem tylko po to, żeby stwierdzić, że to nie to. Mimo tego, że rudy staje się coraz bardziej modny, to jest to krzykliwy kolor, a że ja nie lubię być w centrum zainteresowania (chociaż pewnie nikt na mnie uwagi nie zwraca), to jest mi ciężko się z tym oswoić. Długie lata mi zajęło ubranie czegoś czerwonego, a to tylko ciuch. Kiedyś miałam rude włosy, ale to był chyba jakiś inny odcień. Teraz nie wiem czy próbować z odcieniami czy darować sobie całkiem. Za 3 dni wesele, a to wcale nie jest krzepiący fakt.

Odnośnie wesela i wielu spraw. Coś nie udaje mi się ostatnio nic załatwić. Jeżdżę z miejsca na miejsce i wychodzę z pustymi rękoma. Nie lubię tego, bo tylko tracę czas i siły na takie wyprawy. Nadal nie wiem co z kiecką i butami trzeba będzie jeszcze jakąś kartkę i kwiaty załatwić, ale to ju w sobotę. Mam jechać dzisiaj na plac Zielińskiego i jak tam nic nie będzie to się załamie bo czas goni. Nigdzie nie mogę znaleźć najzwyklejszych szarych butów bez żadnych pierdół. A przepraszam są... zamszowe. Ja wole za swoje!

Żeby nie było, ze taka niedorajda ze mnie to chociaż napiszę jeden miły aspekt ostatnich dni. Posiadam już koszyczek przy mym rowerku. Niestety jest on nieodczepialny (tak łatwo), więc w razie potrzeby nie będę mogła go zostawić w domu. Musiałabym odkręcać kierownicę i w ogóle takie tam, więc nie dziękuję. Koszyk z rowerem to teraz jedno!

Nadchodzi 8:00 wiec organizm z racji przyzwyczajenia odczuwa brak dawki pokarmowej. Poza tym muszę wstać na trochę bo zaraz mi poślad odpadnie. Zastanawiam się czy nie wziąć Agi i nie wyruszyć w kolejną podróż w celu załatwiania spraw. Nie ogarnę wszystkiego bo z wózkiem nie dam sobie rady w autobusach (ledwo z bramy wychodzę). Do Astry mogłabym zajść tylko musiałabym najpierw do domu a to już jakiś spacerek jest. Pogoda jest podejrzana, ale chyba ją oleje i tak zrobię... tylko, żeby ona nie olała mnie :/ Nic to. Idę zjeść śniadanko. Z pełnym żołądkiem się lepiej myśli.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Good morning sunshine :)

Nie pamiętam kiedy ostatni raz obudziło mnie słońce. Kawka z rana i relaxing. W takie dni doceniam brak imprezowania poprzedniego dnia. Chociaż ciśnienie jest niskie i powoduje to u mnie lekkie łupanie w głowie, ale to nic w porównaniu z paskudnym kacem.
 Miałam sobie zafarbować dzisiaj włosy ostatecznie na rudo, ale chyba do tego nie dojdzie. Mama się źle czuje i jakbym Jej teraz dowaliła smrodem amoniaku to nie byłoby dobrze. Chyba muszę to przełożyć na jutro. Dzisiaj mam misje pielęgniary.
Zakupiłam sobie kalendarz. Zaczyna się od września, więc jeszcze muszę trochę poczekać aż poważnie się zacznę w nim rozpisywać ale już niedługo. Mam nadzieję, że to nie tylko słomiany zapał, może w końcu się pozbędę miliona otaczających mnie fruwających karteczek.
Sprawdzałam pogodę na Zakopane i jestem bardzo zadowolona. Nie będzie padać i grzać specjalnie też nie będzie co jest dobrą opcją jak na łażenie po górach. Oby tylko się nie zmieniło nic.

Marzenie nr 5: Świątynia Shaolin


czwartek, 11 sierpnia 2011

Na tapczanie siedzi leń.

Jacie, ale mi się okrutnie dzisiaj nie chce. Kawa zimna... blee, nie pobudza do działania. Jestem niewyspana. Wczoraj standardowo miałam iść na jedno piwko i do domu z racji, że to środek tygodnia i trzeba następnego dnia wcześnie wstać, ale jak się spotykam z tymi głupkami z osiedla, to aż szkoda iść do domu. Zwłaszcza, że widzimy się rzadko. Ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić. Cieszy mnie to, ze mimo małej częstotliwości przebywania z nimi, zawsze mnie przyjmują z otwartymi rękami bez pretensji, ze nie mam już dla nich tyle czasu. Cóż, trzeba kiedyś się uspokoić :)

Taka myśl mnie ogarnęła ostatnio, że powinnam mieć kalendarz w którym wszystko mogę zapisać i z łatwością znaleźć, czyli powinien być troszkę większy niż ten który mam, ze na dzień mogę zapisać jedno zdanie i to drobnym druczkiem. Teraz ewentualnie mogę kupić kalendarz dla ucznia, bądź dla nauczyciela. Szczerze mówiąc to te dla dzieciaków (przykładowo z gazety 'Moja dziewczyna' czy coś w tym stylu) przynajmniej są śmieszniejsze i z dziwnymi (lecz ciekawymi) informacjami w środku. Może to by pomogło mi ogarnąć wiele rzeczy. Mam świetny kalendarz (od Ciebie Zoś) z naszymi zdjęciami i w ogóle, ale najśmieszniejsze jest to, że szkoda mi go zabazgrać :) Niestety jako podróżująca w tym sezonie rowerzystka potrzebuję wszystko zmieścić w taką torebkę, która powieszona na ramie nie będzie się ocierać o oponę. Niestety zmieścić w takie maleństwo książkę, jeszcze kalendarz i wiele (czasem bzdurnych ale jakże potrzebnych kobiecie) rzeczy jest okropnie ciężko. W takim przypadku widzę jedno rozwiązanie - koszyk... ewentualnie mogę mamie ukraść rower już z koszykiem, ale miałabym trudność poruszania się nim (bardziej turystycznym) po wertepach po których zdarza mi się jechać. Potrzebuję mieć maszynę do zajechania, a mamy sprzętem bałabym się podjechać pod większy krawężnik. Nie bardzo mi pasuje koszyk do mojego skromnego ścigacza, ale kogo to obchodzi, potrzebuję go i już!

Posiadam już mój nowy cudowny telefon Nokia X2. Miałam wrażenie, że to rodzice są bardziej nim zachwyceni niż ja. Ja tam potrzebuję tylko dzwonić, wysyłać, budzić się, robić zdjęcia i słuchać muzy. Reszta to strata miejsca. No dobra czasem użyję kalkulatora i stopera. Nie mam już czym wam dzisiaj zaprzątać głowy dlatego idę się cieplej zapoznać z moim nabytkiem.

Marzenie nr 4. Latem - świeże powietrze, zimą - grzaniec przed kominkiem.


Ps. Zośku, Ty weź się w garść z tym blogiem swoim! :*

środa, 10 sierpnia 2011

+ i - ... to jedyne co widzę.

Ponieważ niespecjalnie chce mi się tu bazgrać to może wypunktuje informacje godne uwagi dzielące się na dwie grupy. Mianowicie: Grupa I - 'gardzę tym, ale cóż mam zrobić' i Grupa II - 'strasznie się cieszę i już nie mogę się doczekać'. No to siup...

I:
* moje włosy nadają się na poważną kurację gdyż bo rozjaśnianiach wypadają i się łamią. Końcówki tak są zepsute, ze powinnam skrócić włosy o połowę a tak długo je już zapuszczam :(
* pogoda doprowadza mnie do szaleństwa. Ubieranie, rozbieranie, parasolki, okulary przeciwsłoneczne, zimno, ciepło i te powalone wahania ciśnienia. Głowa boli, spać się chce.
* znowu w tym tygodniu nie mam wolnego grrr
* ciężko mi skończyć ten angielski. Kompletnie te słówka mi nie chcą wejść do bani. Jak już mi się wydaje, ze coś zapamiętuje to przy najbliższej okazji się okazuje, ze to chyba fartem zgadłam.
* największe demotywatory dietetyczne: moja mama i mój Maniek. Obiadki, słodycze, przekąski. pierdoły, a ja muszę bić się ze sobą żeby odmawiać i mam pełno siniaków. Chociaż jestem tyci z siebie dumna, bo na prawdę ostatnio ograniczam :)
* potrafię znaleźć milion powodów, żeby nie iść biegać :/
* Aga mnie dręczy pytaniami, zaraz walne głową w monitor. Poważnie się zastanawiam nad naukowymi sposobami wyciszenia i przywrócenia cierpliwości.
* nie widać rezultatów z robienia brzuszków, a niestety jestem osobą która ich potrzebuje jak nie od razu to chociaż za 5 minut. Wydaje mi się, że robienie codziennie (oprócz weekendów) brzuszków po 50 minut to coś nie coś powinno wyjść. Może źle mi się wydaje. Na razie to mnie odwiecznie wszystko boli.
* jednego telefonu zapomniała, drugi się wyładowuje i zero kontaktu ze światem.
* widzę wszędzie fantastyczne rzeczy, które bym chciała mieć, które bym chciała zrobić, które bym chciała zobaczyć, którymi bym się chciała podzielić z innymi... ale mnie nie stać ;(
* lenistwo, lenistwo i jeszcze raz lenistwo. Niezałatwione sprawy dalej są niezałatwione.

II:
* Dostałam porcję kolejnych zdjęć Tośka i zaraz po pracy pójdę sobie wydrukować jakieś fajowe w ramkę pyknąć na ścianę :)
* Wiem jaki zrobię prezent Tośkowi na osiemnaste urodziny... ale nie będę zapeszać, wiec nie pytać mnie o to!
* Idę dzisiaj po mój nowy telefon. Gadżeciarzem nie jestem, ale nowa zabawka zawsze poprawia humor. W końcu będę mogła cykać zdjęcia w ważnych chwilach :)
* Już mi po głowie chodzi co mam wziąć do Zakopanego i co tam będziemy zwiedzać i jak tam będzie fajnie :)
* sprawdzałam dzisiaj bilety do Londynu i normalnie początek października ciocia leci do swojego Bąbelka :D
* Już niedługo czeka mnie ostanie farbowanie. Będę ruda przez jakiś czas, więc postaram się, żeby włoski troszkę odpoczęły. Myślałam, ze tego nie dokonam... chociaż może poczekam na rezultaty ostateczne, bo wszystko się może zdarzyć :)
* wujek zna plan mojego pobytu w jego domu i całkiem normalnie się zachowuje, wręcz wziął się za szukanie wyjścia z tej kiepskiej sytuacji.
* wszystkie kołysanki są już zgrane. Ostatnie dopracowania i puszczę je w świat aż do Londynu :)

Chociaż tych kiepskich rzeczy jest nieznacznie więcej, to muszę stwierdzić ze odgrywają mało znaczącą rolę w moim nastroju. Jest pozytywnie, a w swoim czasie i minusy się powystrzela.

Marzenie nr 3:  ooo tak :)


"These streets will make you feel brand new,
the lights will inspire you,
Let's hear it for New York, New York, New York"

"Empire State of Mind" Jay-Z & Alicia Keys

wtorek, 9 sierpnia 2011

Powracając w rutynę.

Skończyły się dodatkowe dzieci do opieki, skończył się okres fizycznego rozmemłania, nawet skończyło tak padać za oknem. Trzeba powrócić do rzeczy sprzed tygodnia:
- Californication
- angielski
- brzuszki
- książka
- bieganie???????????
I to chyba wszystko z takich bardziej rozgarniętych rzeczy.
Termin do ślubu się skrócił, a ja nadal jestem w tyle. Czy jestem w stanie coś osiągnąć przez 11 dni? Yyy chyba jestem w dupie :/ No cóż... trudno. To nie ja mam być gwiazdą tego dnia, więc może się rozejdzie po kościach :)

Wakacje zarezerwowane. Cel: Tatry z miejscówką w Zakopanym. Nie mogę się doczekać tego wyjazdu. W ostatnim czasie za dużo rzeczy mnie irytuje, więc taki odpoczynek od wszystkiego będzie cudowny. Szkoda tylko, że dopiero za 3 tygodnie, ale przynajmniej jest jakaś świetlana perspektywa na końcu miesiąca. Jedyna prośba do matki natury - daj nam słońca na resztę wakacji!!!
To nasz pensjonat - Stasieńka


Niedawno w moim otoczeniu pojawiał się temat małżeństwo. Nadal gdzieś tam jest ze względu na to, że czytam o tym książkę. Jestem na rozdziale Historia Małżeństwa, również na płaszczyźnie religijnej i stwierdzam, że jakakolwiek władza (państwowa, kościelna...) ogłupia ludzi w każdym temacie, na wszystkie sposoby, przez na prawdę długie lata. Z drugiej strony bez żadnych zasad panowałaby taka samowolka, że jeszcze więksi idioci chodziliby po ziemi. No i w co tu teraz wierzyć? Mniejsza z tym. Ostatnio w mojej głowie rodzą się myśli z cyklu ' jakie kobiety są głupie!'. Zapewne nie wszystkie, ale na pewno 80% które mnie otacza stwarza problemy i sieją zgrozę na około. Ja osobiście po ostatnich spotkaniach damskich czuję się jak wypluta słoniowi z trąby. Jest wesoło, po to, żeby zaraz znaleźć temat do kłótni i obgadywania. W tym momencie doceniam męskie grono. Wychodzi na to, że spokojne egzystowanie wymaga odsunięcia od swojego życia rozwydrzonej płci pięknej. Bezpieczne kobiety którymi mogę się otaczać jest babcia, mama, siostra, kuzynka i Weronika ewentualnie do grona dojdzie córka hehe. Sprawdzałam dzisiaj filmy które mają się ukazać w kinach jeszcze w tym roku. Na jesień ma wyjść "Baby są jakieś inne". Już mnie zaciekawił ten tytuł i w sumie to on skłonił, że się wypowiedziałam tu na ten temat. Co więcej, jest to film Marka Koterskiego, wiec po jego wcześniejszych produkcjach (np."Dzień świra") stwierdzam, że można go zobaczyć.

Wybiła godzina 8:00 więc najwyższy czas się dzisiaj wziąć do roboty. Wielkie dzień dobry ze słoncem za oknem. Odsuwam problemy i głupie myśli i zaczynam dzień :)

sobota, 6 sierpnia 2011

Uciekają mendy!

Są momenty kiedy mam coś na prawdę błyskotliwego do przekazania, tylko nigdy nie mam pod ręką internetu, żeby od razu to spisać. Potem przychodzi chwila jak ta i dziura w głowie, nic nie pamiętam.

Rano pojechałam odebrać wywołane zdjęcia Tośka. Sobie uświadomiłam, ze mały skubaniec ma już tydzień... dopiero. Chwila moment i będzie już pełnoletnim rozrabiaką :) ten czas leci jak oszalały. Kołysanki są w połowie zrobione, jeszcze troszkę i będę pocztą wysyłać :) Po drodze zahaczyłam o księgarnię. Myślę sobie, że posiadanie własnej, mogło by mnie zadowolić i spełnić zawodowo (niewiele takich opcji jest w stanie odegrać taką rolę). Teraz jestem na etapie bajek, wychowania, albumów itp. Z czasem wszystko się zmienia...

Moja sytuacja finansowa i zawodowa jest ogólnie beznadziejna i mimo tego, że wszyscy myślą inaczej to ja zdaje sobie z tego sprawę. Mam charakter uległy i raczej nie jestem stworzona do podboju świata, a teraz żeby do czegoś dojść trzeba mieć siłę przebicia, a ja wolę sobie ciułać po cichaczu. Czasem z tym walczę... ale tylko czasem. W końcu jakoś to musi się ułożyć. Rozmawiałam z mamą dzisiaj i w planie jest żeby u wujka zostać do końca września. Trzeba tylko się odważyć powiedzieć to na tyle dosadnie, żeby było poważnie potraktowane i jednocześnie motywowało do działań a nie do załamań przez które będę miała wyrzuty sumienia (mimo, ze absolutnie nie powinnam ich mieć). Gorzej, jak pod koniec września sytuacja dalej będzie stała w martwym punkcie. Ale to będziemy się martwić później.

Czytam teraz bardzo fajną książkę. Kiedyś Ci Zośku kupiłam na urodziny "Jedz, módl się, kochaj". Strasznie mi się ona spodobała, chyba dlatego, że była na prawdę życiowa. Czasem wypożyczam te poradniki, ale one są tak paskudnie napisane, że w żaden logiczny sposób nie wchodzi to do głowy, a tym bardziej nie motywuje mnie do jakiegoś działania (fakt, zdarzą się wyjątki). Czasami nawet ciężko skończyć czytać taką książkę. W każdym razie odstawiłam ostatnie książki, bo nie były specjalnie poruszające i wypadła sytuacja gdzie wychodzę z domu a tu nic wartego przeczytania nie mam pod ręką. No i co wtedy się dzieje? A mianowicie: Mamoooooooo. Przychodzi mama i daje mi książkę "I że Cię nie opuszczę", czyli kontynuację "Jedz, módl się i kochaj". Cudownie. Ostatni raz się tak napaliłam na książkę kiedy zaczynałam kolejną część Harrego Pottera. Pierwsza część była na temat odrodzenia się po rozwodzie, a ta część jest na temat przymusowego ślubu (nie dlatego, ze ją sprzedali za wielbłądy, tylko potrzebna była zielona karta, żeby mogła być ze swoim facetem, a tego ślubu specjalnie nie chciało żadne z nich). Tematyka bardzo mi się podoba i nie ze względu, że już się wyobrażam w białej sukni. Ani nie już, a może i wcale? Poza tym jest tam poruszanych milion innych ważnych aspektów w życiu kobiety, a mi się raczej przyda taki przewodnik.

Marzenie nr 2:
Mur Chiński. Ma 2450 kilometrów. Chciałabym go przejść :)

piątek, 5 sierpnia 2011

Czy aby na pewno?

Jestem dzisiaj emocjonalnie niezdecydowana. Jest piątek po pracy. Na prawdę długo na niego czekałam zważając na fakt, że ten tydzień był dla mnie bardzo wyczerpujący. Po ostatnim hucznym weekendzie mam nadzieję, że ten będzie troszkę spokojniejszy. Okres dostałam i max co może ze mnie wyjść to egzystowanie w pozycji embrionalnej :) Zresztą... ma padać cały czas. Nie przemawia do mnie ta pogoda kompletnie.

Agnieszka nie dostała miejsca w ośrodku. To nie tak miało wyglądać. Do końca miesiąca miała już tam się znaleźć, ja miałam pojechać na wakacje, wrócić, gotować obiadki Mańkowi znajdując jednocześnie świetną pracę, zarabiać dużo, żyć długo i szczęśliwie. Taki był plan! Nie mam już siły się nią zajmować. Psychicznie jestem zmiażdżona jak robaczek. Tylko jak w takiej sytuacji powiedzieć 'Stary radź sobie sam'?

Na razie się skupiam na weekendzie. Ma być przyjemny. To rozkaz :)

środa, 3 sierpnia 2011

No i co zrobisz?

Nic nie zrobisz! Miałam cudownie zacząć kolejny miesiąc i tak na prawdę jest prawie pozytywnie. Prawie. 20 sierpnia z Mańkiem dostaliśmy zaproszenie na ślub. Nie jest to dla nas zdarzenie stulecia, ale w takim wypadku pojawia się odwieczny problem, a mianowicie - nie wyglądam w sukience. Więc mam 17 dni na to, żeby coś z tym zrobić, bądź kupić sukienkę nową do której nie będę musiała robić nic. Zważając na fakt, że chyba trzeba będzie kupić buty, to wolałabym w kieckę już nie inwestować.
Dzisiaj mam na prawdę fatalny dzień. Kiepsko jest się z rana dowiedzieć, że mój wolny piątek i przyszła wolna środa wcale nie będą wolne i że dzisiaj nie wiadomo o której skończę moją wartę z dziećmi. Te dzieci w liczbie mnogiej, bo do Agi doszła Natala na tydzień. Nie byłoby problemu gdyby nie fakt, że do 8:00 godziny wszystkie kreatywne zajęcia zdążyły się znudzić i potem słyszę tylko "ciocia, nudzi mi się". Uszy już mnie bolą od marudzenia i stękania i ogólnego gadania. Gdyby nie fakt, że od rozjaśniania mi włosy wypadają to chyba bym sama sobie je wyrywała. Potrzebuję urlopu... a nawet całkowitego zakończenia opiekowania się kimkolwiek. Cierpliwość jest na wykończeniu, a przecież to potrzebna umiejętność w życiu i nie chciałabym stracić jej bezpowrotnie, bo nikt ze mną nie wytrzyma, ani ja z nikim.

Marzy mi się karnawał w Rio !!! Właśnie teraz!

wtorek, 2 sierpnia 2011

Dzień dobry BARDZO!

Widzę, ze moja kochana siorka nie ma za dużo czasu, żeby napisać tak bardzo ważne rzeczy, więc muszę osobiście zapisać to w historii naszego blogowania. ANTOŚ POJAWIŁ SIĘ NA ŚWIECIE!!! Dokładniej 30 lipca. Kiedy już wytrzeźwiałam i doszło do mnie wszystko to nawet mi się łezka zakręciła, że mój Bąbelek już wylazł a ciocia jest tak daleko ;( Wzięłam się ostro za skonstruowanie kołysanek i muszę stwierdzić, że to na prawdę ciężka sprawa. Jestem w fazie przesłuchiwania, czy to co wybrałam nadaje się na małe uszka :)

Witaj na świecie Tosiek :*