sobota, 7 października 2017

I co ja robię tu?

Staram się, na prawdę się staram, chociaż nie tak na 100%. Jest tyle rzeczy do zrobienia, pamiętania, ogarnięcia, że czasem sama się sobie dziwię, że ta chata jeszcze stoi w jakimś kiepskim, bo kiepskim, ale jednak ładzie. Moja choroba tarczycowa znowu sobie ze mną pogrywa, tak jak to było po narodzinach Krzycha, ale teraz przynajmniej wiem skąd u mnie te ubytki. Jak się w końcu wezmę w garść, to na pewno będę żyć. Obstawiałam wrzesień jako wielki miesiąc zmian, ale był to raczej okres poświęcony przedszkolu. Następny w kolejce jest październik, ale póki co zaczął się chorobami chłopaków, a więc musiałam siedzieć w domu z dwójką małych terrorystów. Jestem wykończona do granic możliwości. Od poniedziałku spróbuję jeszcze raz, a nóż, widelec...

Przedszkole - coś pięknego. Chociaż nie odczuwam porażającej wolności, bo drugi gnom się nade mną pastwi, ale jest to wielka różnica, odczuwalna właśnie przy chorobach. Początki były ciężkie ze względu na problem z rozstaniem, ale z czasem jest coraz lepiej. Ciekawe jak będzie po takim długim wolnym. Po 3 tygodniach Krzyś w końcu nie zapłakał ani razu, chociaż całą drogę od domu po samą salę mam stękanie "nie oddawaj mnie do przedszkola".

Igor - ukończył moje upragnione 3 miesiące i już jest konkretny chłop. Potrafi się zająć swoimi zabawkami, chociaż fakt, że nie na długo, natomiast pyskówki wychodzą mu znakomicie. Niestety jest to osobnik, który na rączkach (zwłaszcza mamy) czuje się najlepiej. W tej kwestii Krzychu również nie daje za wygraną, więc mam wszechobecny jazgot na chacie, aż uszy więdną, a poziom moich zszarpanych nerwów jest powalający.

Dosyć o dzieciach. Potrzebowałam zmiany. Co kobieta robi w tym celu? Idzie do fryzjera. Ja byłam już dwa razy i nadal szlak mnie trafia. Nawet przeszło mi przez myśl, żeby mieć męskie ścięcie, ale nie wiem czy jestem na to gotowa, no i myślę, że Marek już mógłby się obalić. Teraz mam długość taką za ucho. Problem polega na tym, że miało być wygodnie przy dzieciach, a wcale nie jest, bo gorzej je spiąć. Do tego tak mi włosy wypadają przez karmienie piersią, że sypię się gorzej niż dwa psy mojej mamy razem wzięte. No więc myślę o trzecim podejściu. Może coś takiego, albo i jeszcze krócej?

Wpadłam na jeszcze jedno zdjęcie i jego podpis mówi sam za siebie.
Miałam już kiedyś króciutkie włosy, nawet dostałam ksywę Tatu, ale wtedy byłam młoda i piękna i do tego trochę pulchniejsza. Teraz moja twarz jest niewyjściowa i tak marna, że na własne zdjęcia nie mogę patrzeć. No i nie wiem co zrobić z tym fantem.
Nie ma to jak prawdziwe życiowe dylematy...