niedziela, 25 listopada 2018

Na mieście.

Byłam święcie przekonana, że ten dzień zaliczę do udanych, no niestety.
Świebodzki - wielki plac na którym zazwyczaj jest wszystko w dobrych cenach. Szukałam kompletu czapki z szalikiem, ale teraz jest większe parcie na kurtki, a parę stoisk które oferowały czapki, były tylko w zestawie z kominem. Nie umiem się tym porządnie opatulić, więc odpuściłam. Cena też była powalająca. Nie to jednak mnie zniesmaczyło. Często tak się zdarza, że nic dla siebie nie mogę znaleźć, nawet mnie nie zniechęcił ten tłum ludzi szwędający się jak smród po gaciach, ALE! miałam wrażenie, że wszyscy dmuchają mi fajkami w twarz. Rozbolała mnie głowa i to był początek końca tego dnia.

Giełda minerałów - specjalnie dla mojego syna się tam wybraliśmy, jednak dzisiaj stwierdziłam, że to chyba ja bardziej się jaram tym hobby niż on. Ledwo weszliśmy (odpłatnie, chociaż młody się nie kwalifikował do płacenia - całe szczęście), a po paru stoiskach usłyszałam "mamo chcę jeść" i to by było na tyle w kwestii zachwytu kamieniami. Oczywiście wszędzie pełno palaczy.

Jarmark Bożonarodzeniowy - na Rynku. Miejsce które koniecznie trzeba odwiedzić z okazji świąt. Dobrze, że Igor spał, bo mogłabym się denerwować jeszcze bardziej. Zmarzłam, dużo ludzi, oczywiście palących też, w ogóle to daleko mi było do nastroju chociażby dobrego.

Poziom mojego poirytowania sięgnął zenitu, do tego ból głowy i uczucie jakbym osobiście wyjarała paczkę szlugów. No ale to ja byłam ta niedostosowana i wiecznie marudząca.

Marek otworzył okno, żeby przewietrzyć, a tu sąsiad jara na balkonie... <zrezygnowana>

sobota, 24 listopada 2018

Impreska u żabek.

Nie mogę się skupić, bo bajka leci.
Mieliśmy mieć dzisiaj gości i z tego tytułu odbyło się wielkie sprzątanie i gotowanie. Akcja stulecia. Po czym zadzwonił sąsiad, że jest chory i nie da rady. No i co tu teraz robić w tej czystości? Obiad zjedzony, ciasto jest, nawet deser, wszystko poukładane, nie ma się o co obalić i nawet kurze starte.

Oho właśnie idzie sąsiadka....

niedziela, 11 listopada 2018

11.11.18

Wielkie wydarzenie i aż wstyd się przyznać, że razem ze swoimi dziećmi spędziłam cały dzień w domu w piżamach. Setna rocznica niepodległości Polski. Piękne są te wszystkie zorganizowane występy, marsze. Cieszy oko, że ludzie się biorą do kupy mimo zakazów rządzących. Jest nadzieja, że w razie jakiegoś poruszenia Polacy nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.
Wsparcie zza granicy też było ogromne. Wydawało mi się, że większość świata nie wie o naszym istnieniu.
Nie lubię tłumów, nie lubię krzyczeć, obnosić się ze swoimi emocjami, chociaż podoba mi się to u innych.
Chciałabym mieć historię Polski w małym palcu, ale teraz już nie wiadomo, co jest prawdziwe, a co zmanipulowane. Chciałabym nauczyć swoich synów prawdziwego patriotyzmu. Takie czasy nastały, że już nie wiadomo jak funkcjonować, wartości się ludziom mieszają.
Liczę na to, że jak wywalę ze swojego organizmu cały ten syf, to odzyskam trochę energii do życia i ta egzystencja przestanie być taka markotna.

W jednej z bajek usłyszałam fajny cytat, który trochę zmusza do przemyśleń

Ojciec: To dzięki mnie żyjemy.
Córka: My nie żyjemy, my tylko nie umieramy, a to różnica.


środa, 7 listopada 2018

Nie ma tego złego...

Wszystko powoli układa mi się w jedną całość, chociaż jeśli chodzi o dokładną przyczynę moich dolegliwości, to są to głównie przypuszczenia. NERWICA! > muszę się zagłębić dokładnie w ten temat, ale wiele znaków (i ludzi) na to wskazuje. Jeszcze się nic konkretnego nie wydarzyło, a ja odczuwam jakiś napływ energii. Coś jakby podekscytowanie nadchodzącymi zmianami. Dupy nie urywa, ale ostatnio jestem fanką metody małych kroczków. Jak do tego doszło? Czasem trzeba spaść na prawdę nisko, żeby było się od czego odbić.

Zacznijmy może od początku. Zatrułam się... po raz kolejny. Myślałam, że w standardzie dwa dni i po wszystkim, ale tym razem dziadostwo trzymało się nadzwyczaj mocno. Nie dość, że długo, to jeszcze boleśnie. Takiego przelewania się w żołądku to ja latami nie miałam, o bólu głowy nie wspomnę. Samopoczucie z kategorii "chcę umrzeć". Po trzech dniach męki, doszliśmy z Markiem do wniosku, że wezwiemy karetkę, żeby chociaż mi badania zrobili, ale jednak to było nieporozumienie. Nie mniej jednak wyniki mam bardzo dobre, nawet TSH mam w normie co przy hashimoto się nie zdarza. Nieważne.

Na pogotowie przyjechała do mnie mama i! całe szczęście, bo to był impuls, żeby nawiać z domu i się wyleczyć fizycznie i psychicznie. Miałam wyrzuty sumienia, że Marka zostawiam samego z chłopakami zwłaszcza, że Igor nie był odstawiony od piersi, ale to była jedyna możliwość, żeby ruszyć z miejsca. W końcu się wyspałam, nie bolała mnie szyja, nikt nie ględził mi nad głową. Dwa dni bez włączania mózgu i zastanawiania się co teraz MUSZĘ zrobić?! Bardzo było mi to potrzebne, żeby nabrać sił do działania, ale też żeby zacząć na siebie patrzeć łaskawszym okiem.