poniedziałek, 28 września 2015

Dr Quinn.

Siedzę ze śpiącym dzieckiem w aucie. Wolę nie ruszać go, żeby się nie obudził. Moje uszy ostatnio są przewrażliwione na hałasy, a niestety marudzenia nie da sie wyłączyć, ani nawet zciszyć. Jeszcze niedawno byłam pełna entuzjazmu, motywacji i przede wszystkim pełna sił do poświęcenia. Teraz nie mam cierpliwości do młodego, w domu nic mi się nie chce i głównie myślę jakby tu iść na łatwiznę. Telewizor gra częściej niż zazwyczaj, bo to jedyny sposób na to, żeby coś zrobić bez małego robaka uczepionego mojej nogi. Jedzenie jest mało wyszukane, bo nie mam czasu, żeby ogarnąć przepisy, a tym bardziej w spokoju coś ugotować bez strachu, że mi bąbel wejdzie pod wrzątek. Bajzel się piętrzy, bo z małym dzieckiem kiepsko utrzymać porządek i mimo tego, że nie rusza mnie to na ogół, to jednak kiedy jest się zmęczonym i poirytowanym życiem, to taki stan rzeczy dołuje jeszcze bardziej, zwłaszcza, kiedy nadepniesz bosą nogą na klocka. Moja wena do sprzątania troche wygasła, może też dlatego że utknęłam na porządkowaniu dokumentów.
Jednym słowem jesienna deprecha.

Nastały czasy kiedy to człowiek sam musi być swoim lekarzem, w innym przypadku czeka go starość pełna cierpienia, o ile w ogóle dożyje takiego wieku. Dopiero za 2 miesiące mam wizytę u endokrynologa. Mam wytyczne co do swojej diety, ale ciężko jest się dostosować. Większość co człowiek uznawał za smaczne okazuje się niezdrowe. Nie wiem jak to zrobić żeby gładko poszło bez nerwów i głodu.

Już myślałam, że Krzycha mam z głowy z leczeniem i tylko żelazo musimy podszlifować, niestety znajdują się nowe odkrycia. Najbardziej przykre jest to, że muszę sama obczytywać internet, analizować wyniki badań i to wszystko łączyć, bo jakoś żaden lekarz nie ma zamiaru. W każdym razie podejrzewam u młodego grzybicę. Nawet myślę, że znam przyczynę. No i okej, jest jakiś punkt zaczepienia, ale do jakiego lekarza teraz uderzyć, żeby chciał to potwierdzić i porządnie wyleczyć, a nie wpychać lekarstwa. No i ostatnia nadzieja w moim endokrynologu, ponieważ ponoć leczy tarczyce dietą i do tego jest również specjalistą od chorób wewnętrznych, więc może coś sensownego mi doradzi.

Męczące jest to ciągłe myślenie i czytanie. Przez to, że chodzi o zdrowie dziecka to jeszcze bardziej się nakręcam i chodze podminowana i wiem, że to błędne koło, ale nie mam gdzie spuścić pary i nabrać dystansu do życia.

Zamówiliśmy wczoraj narożnik do domu. W ciągu trzech tygodni powinien być, wiec wyprowadzimy się do stołowego pokoju. Mam nadzieję, że to oczyści troche klimat w domu i dziecię moje zostanie raz a porządnie odcięte od pępowiny.

wtorek, 8 września 2015

Tik-tak tik-tak.

Wybiła 21:00. Myślę sobie, że to nie późno, że coś zdążę dzisiaj zrobić. Tylko co? Pełno tego.
W ciągu dnia muszę tyle rzeczy zapisać, że jakby to połączyć, wyszło by całkiem spore wypracowanie. Zapisuje wszystko to, czego nie mogę zrobić w danej chwili, a niestety z moim synem na ogół od razu nie mogę zrobić NIC. Dlatego bardzo dużo piszę. Ktoś by powiedział, że w czasie kiedy piszę mogłabym to zrobić, ale w czasie robienia przychodzą do głowy nowe rzeczy do zrobienia, zaś znowu muszę iść coś zapisać. Jestem pisarzem...

Wzięłam się porządnie za swoje choróbsko, a dokładniej za zapoznaniem się z wrogiem. Niestety leczenie jest nadal niemożliwe, bo nie potrafię Krzycha odessać, a dieta również średnio mi idzie. Jestem słabym człowiekiem, oraz mistrzem w odkładaniu wszystkiego na później, a tu nie ma czasu.

Jestem umęczona jak koń po westernie. Chciałabym wylec się plackiem gdziekolwiek i odpocząć, bez dziecka, bez garów, bez ludzi, bez telefonu, bez niczego. Za to z wódką!

Tym miłym akcentem zakończę te przykre wywody nie zmieniające się od wieków...