czwartek, 27 września 2012

Czytelnia.

Już zaczynam zapominać o jakich książkach tu wspominam, więc po prostu piszę jak leci.

Byron Katie "Mini książeczka", jest skróconą wersją jej długometrażowej książki "Kochając to co jest". Opisuje o projekcie zwanym 'praca'. Widać, ze ma to jakiś sens, ale takie pomniejszone wersje oryginału chyba nie bardzo do mnie przemawiają, co wnioskuje z tego, ze kompletnie już nie pamiętam o czym to było, ale zapisałam sobie, dlatego i tak to tu opisze.
"Co jest prawdą? Prawdą jest cokolwiek, co jest przed tobą i się na prawdę dzieje. Właśnie pada, czy to lubisz czy nie. 'Nie powinno padać' jest tylko myślą. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak powinno czy nie powinno. 'Praca' jest o odkryciu co jest prawdziwe z najgłębszej części ciebie. Zastanawianie się jak powinno być na świecie przysparza dodatkowych stresów. Nie ma fizycznych problemów-tylko mentalne." Ogólnie powiedziane, nie wolno za dużo myśleć. Coś w tym jest. Jeden bardzo fajny cytat mi się spodobał: "Nie jest Twoim zadaniem lubić mnie - to moje zadanie". Piękne, prawda?

Janina Wieczerska "Poradnik dla leni". Książka ta nie motywuje do żadnego działania. Przyznam się szczerze, że liczyłam na to zważając na moje lenistwo, ale przynajmniej zrozumiałam, że nic mi nie pomoże, tylko trzeba ruszyć dupsko i tyle w temacie. Jedyna dobra rada, którą wiem, ze powinnam stosować, to nieodkładanie pracy na później. Mimo chyba trochę niepochlebnej opinii uważam, że warto to przeczytać. Autorka posiada dużą wiedzę przeróżnych cytatów, odpowiednich w przeróżnych sytuacjach życiowych, poza tym jest bardzo wesoło napisana, więc czyta się to lekko. Cytat który mnie ujął: "Nie chodzi o wysiłek, chodzi o nastawienie" i który się spodobał: "Jak będzie musiał, to sobie poradzi, a jak nie poradzi, to widocznie nie musiał".



Dziękuję za uwagę :)

niedziela, 23 września 2012

Brrr.

Zima nadchodzi i to wielkimi krokami. Mam nadzieję, ze przy słonecznej jesieni się trochę zatrzyma. Przymrozków jeszcze wielkich nie ma, ale poranny chłód wymiótł nawet żuli z parku. Okres niebiegania uroczyście uznaję za otwarty. Tylko poważne sprawy są w stanie mnie wyciągnąć z domu. W tym bałaganie (który tu widnieje jeszcze z czasów przed wyjazdem do Londynu), musiałam znaleźć miejsce w którym ukryłam zimowe ciuchy. Nie było łatwo, ale znalazłam. Mały kłopot jest w tym, że moje dwie ulubione czapki zniknęły. Lubiłam je i jeśli się nie znajdą, w co wątpię, to będę musiała znowu jakąś kupić.

Nie mam weny żeby czymś konkretnym się zająć. W ogóle nie przepadam za niedzielami. Mimo, ze nie pracuje w trybie 5 dni po 8 godzin, to jakoś odczuwam beznadziejność tego dnia. Albo po prostu ewoluuje we mnie jesienna depresja uśpiona na okres letni. Nienawidzę tego, bo jestem taka ospała, niczego mi się nie chce wiec niczego nie robię. Muszę znaleźć te sposoby na wzrost energii w organizmie i znowu je zastosować. Każdy potrzebuje chwili dla siebie, a mi tego ostatnio brakuje i to nie chodzi o to, żeby tylko się zająć sobą, ale czasem żeby tak się nikt nie pałętał pod nogami.

czwartek, 20 września 2012

Zapomniane.

 Wczoraj w roztargnieniu pisałam, więc o paru rzeczach zapomniałam, ale opracowałam system zapisywania sobie swoich myśli, coby się nie ulatniały. Z tego oto faktu powstaje więcej notek :)
Po pierwsze, to w końcu odebrałam telefon. Nie wymienili mi na nowy, ale póki co działa. Może jednak dał się naprawić. Oby, bo już mnie irytowała ta sytuacja. Muszę go teraz na nowo polubić, zająć się dzwonkami, tapetami, kontakty pozapisywać dokładnie i w ogóle zrobić kolosalne pucowanko. Będzie dobrze.

Wczoraj wracając do domu z lotniska już myślałam co będę robić w ciągu dnia. Zamierzałam w pierwszej kolejności pójść wymienić pieniądze, żeby później nie łazić specjalnie. Próbowałam sobie bardzo przypomnieć jak po polsku się mówi kantor, żeby się mamy zapytać gdzie jest najbliższy, ale musiałam okrężnie tłumaczyć, że chodzi mi o miejsce gdzie się pieniążki wymienia. Co lepsze, kiedy już tam jechałam rowerem, pod koła mi babeczka wyskoczyła, ale że jako byłam na jej terenie chodnika to ją przeprosiłam... po angielsku, hehe.

Reportaż na jaki się natknęłam właśnie, to jest piękny temat. Nosi tytuł "6 powodów, dla których nie warto decydować się na dziecko". W pierwszej kolejności negatywnie mi się pojawił obraz namawiania do nie zakładania rodziny, później pomyślałam, że może to dobre rady, jeśli ktoś nie ma warunków, pieniędzy, dojrzałości do potomstwa, żeby się nie spieszył, czy coś, ale jak teraz to czytam to nie wiem czy się śmiać czy płakać. Jeśli ktoś faktycznie tak myśli, to tracę już i tak nadszarpniętą wiarę w ludzi. Oto powody dla których nie powinno się rodzić dzieci:
- nie chce być samotna
- chce przekazać nazwisko, kontynuować ród
- chce mieć małą wersje siebie
- najwyżej zaliczę wpadkę
- bo wszyscy tak robią
- to uratuje nasz związek
Ostatnia rzecz może i faktycznie się zdarza, ale ta reszta, to obłęd. Na prawdę istnieje ktoś o takich pragnieniach? Te czynniki to miłe skutki uboczne, a nie przyczyna posiadania dzieci.

środa, 19 września 2012

Powróciła.

Nie do końca się jeszcze ogarnęłam, ale przynajmniej rozczesałam włosy. Już nie jestem taka przekonana do trwałej. Jest mi teraz trochę nieswojo, ale tak zawsze mam po rozstaniach z moja angielską rodzinką... chlip chlip. Na prawdę mi smutno. Nawet Waszego warczenia mi brak ;) Ubolewam nad tymi kilometrami i nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie możemy się teleportować jak Power Rangers.

Podróż samolotem poszła mniej gładko niż tydzień temu. Wielkie kolejki, pełno ludzi no i szczególna moja obawa, czy przyczepią się za ten piasek w worku który przywiozłam z Francji. Z piaskiem poszło dobrze, nawet się krzywo na mnie nie popatrzyli, ale sam lot był ciężki. Ciągle w strefie ciśnienia, uszy mi się zatykały, niedobrze mi było. Zapomniałam gumy sobie wziąć. W pewnym momencie to myślałam, ze puszcze pawia na sympatycznych panów anglików z prawej. Ale za to mogłabym ich przepraszać w wielu językach. Przynajmniej pilot wylądował zadziwiająco płynnie. Nawet nie wiedziałam w którym momencie już jechał kołami po asfalcie.

Idę oglądać "Miasto Aniołów', pewnie uronię łezkę. Jutro będę musiała się nastawić na piątkową zmianę w pracy, auć. Teraz mówię klawiaturce papa i tęsknie za małą łapką.

wtorek, 18 września 2012

France.

Sam Londyn to przezcież za mało na moje wakacje 2012, więc Szwagier zorganizował wyjazd do Francji. Świetnie! Mój cel zwany 'Eurotrip' się rozwija. Na liście odhaczone juz są:
Niemcy
Czechy
Włochy
Słowenia
Chorwacja
Anglia
no i teraz Francja.
Pięknie, co? Dosyć już o marzeniach, trzeba skomentować wycieczkę.
Kanałem La Manche pojechalismy sobie docelowo do Boulogne sur Mer. Na dzień dobry człowiek ma mieszane uczucia, bo strasznie dużo tam pijaczków, psów za czym idą kupy, i rzeczą nagminną są tam palacze. No, ale kiedy się człowiek skieruję w stronę morza, ominie śmierdzący rybą port, to na prawdę widok robi wrażenie. Piasek mięciuśki, całkiem czysty, dużo muszelków, plaża wielka i jakoś tak ładnie.
Wielkim wyzwaniem było przypomnienie sobie jakiegoś słówka po francusku. Osobiście wiedziałam tylko jak sie mówi 'kocham cię', oraz (z filmu "Wasabi: Hubert Zawodowiec) pamiętałam jak się mówi 'dziura', jednak nie było mi to zbytnio potrzebne w komunikowaniu się. Proste zwroty wyleciały z głowy, ale Zośka z Michełem trochę bardziej ogarnięci. Teraz już bonjour, merci i au revoir weszły mi w krew nawet z piękną wymową 'rhrh'. Tak, własnie! Zachciało mi się umieć ten jezyk, ale coś czuję, ze szybko mi się odechce. Może pośpiewam francuskie piosenki Celine Dion i mi wystarczy.
Na obiad poszliśmy do Brasserie Hamiot. Sympatyczne miejsce. Spróbowałam nawet jak smakuja małże. Przeszło przez gardło, ale nie powaliło mnie na kolana. Gdyby nie ten sosik to byłyby mdłe jak zepsuta ryba.
Najpiękniejszym jednk momentem była kawka w (chyba rodzinnej) knajpce z widokiem na plażę i zachód słońca. Człowiekowi się cieplutko robi w serduszku jak w takim miejscu jest. O tym się nie czyta, to trzeba po prostu tam byc i widzieć.
Drugiego dnia pojechalismy do Calais. Zrobiliśmy sobie spacerek na plażę, obiadek no i też zahaczyliśmy o City Euro (czy jakos tak). Łaziliśmy po sklepach i trzeba przyznać, że kolosalnie się różnią od polskich, a nawet i angielskich galerii. Moda, moda i jeszcze raz moda, czyli cos na czym sie kompletnie nie znam, ale... padło tez i na mnie, a dokładniej sklep o nazwie Maison du monde, czyli w poslkim znaczeniu 'dom świata'. Pięknie prawda? a jakie tam były cudowne rzeczy. Kiedyś takie będę mieć w swoim domu. Nie wiem tylko co Maniuś na to, hehe.
Cała wyprawa trochę wymęczyła organizm, bo dużo chodzenia było (a mnie zakwasy po czwartkowym bieganiu trzymały), ale wspomnienia piękne. Wycieczkowanie to na prawdę ujmujaca mnie rzecz, więc trzeba się wziąć w garść i zacząć cos z tym robić.
W tej chwili mówię Arewła i spadam na obiad :)

czwartek, 13 września 2012

Shoping day

Pojechałyśmy dzisiaj z Siorką i z Kuvicą na Stanford na zakupy. Oj jakby człowiek był bogaty, to bym musiała kupić dodatkową walizkę na spakowanie zakupów. Całe szczęście nauczyłam się już kontrolować swoją chcicę posiadania wszystkiego co ładne i fajne. Rzeczy, której nie mogłam sobie odpuscić to rodzaj rękawiczek. Kupiłam sobie kiedyś takie kiedy, jak byłam pierwszy raz w Londynie, ale pozyczyłam raz koleżance i więcej jej nie widziałam na oczy. Teraz mam ładniejsze. Korciło mnie nawet, żeby dwie pary wziąć, ale jedna chyba starczy. W każdym razie chodzi o to, że to rękawiczki bez palców, ale z takimi nakładkami na palce. Dobrze tego nie tłumacze, ale nieważne, są piękne i to się liczy.
Żeby nie zostać zaskoczoną obcym językiem staram się myśleć po angielsku, tylko wtedy muszę pamiętać żeby do siostry mówić po polsku.
Nic to, idziemy obejrzeć Reksia, uśpić Antka i samemu się walnąć do wyra. Znowu zostawiłam dwie książki, ale zaintrygował mnie jeden tytuł, a mianowicie ''Mini książeczka''. Piszą tam o jakimś projekcie PRACA, ale póki co więcej Wam nie powiem na ten temat, bo po prostu nie wiem.
Nadeszła pora Reksia!

środa, 12 września 2012

London

Jak miło jest zobaczyć chmury z bliska. Ostatnio nie mogę natrafić na siedzenie przy okienku ale i tak zawsze coś podejrzę. Jestem, wylądowałam no i od razu odwiedzanie się zaczęło. Z tego co już zdążyłam wywnioskować to że na dupce na pewno nie będę siedzieć. Mialam w planie jutro iść biegać, ale chyba w pierwszej kolejności odeśpię te wszystkie nieprzespane noce.



Na spacerze poznałam dzisiaj znajomą mojej siostry. Największym wyzwaniem jest zapamietać Jej imię, a mianowicie Wukica. Nawet nie wiem jak to się piszę, ale żeby sobie pomóc skojarzylam to z Kubicą. Bardzo sympatyczna dziewczyna i fajnie jest zapoznać czegoś nowego. Tym razem jest to nowe słówko serbskie 'spawa', co oznacza śpi. Fajne, co?
Drastycznie mnie dzisiaj dotknęła niewiedza jezyka angielskiego. To jest takie przykre, że ciężko jest tą gębę otworzyć nawet jeśli jakies średnie pojęcie się ma. Dużym plusem jest oglądanie telewizji z napisami, zawsze coś do tej głowy wejdzie, nawet jeśli to programy dla dzieci. Oczywiście w myślach już widzę jak zakuwam obce języki, ale wiadomo co z tego wyjdzie. Może w końcu?
Padam na cycki, więc muszę przesunąć siorkę z chrześniakiem i zrelaksować swoje zmęczone cztery litery.

piątek, 7 września 2012

Strojenie.

Niestety nie chodzi tu o przyodziewanie choinki w bombki, a raczej o mnie strojącą się na jutrzejszy ślub. Idzie mi to jak krew z nosa, nie lubię tego robić i na prawdę poświęcam się tylko kiedy muszę. Schną mi paznokcie i to mi pozwala napisać notkę oszczędzając troszkę czasu. W sumie jak tak tu macham na klawiaturze to schną jeszcze szybciej niż w bezruchu. Najpiękniejszym doświadczeniem było farbowanie włosów w szpilkach. To dla potrzeb jutrzejszych, żeby trochę nogę przyzwyczaić. Nie ma dramatu, ale na co dzień to katorga. Już trochę wyglądam jak człowiek, ale nie specjalnie się tak czuję. Przydałoby mi się takie porządne SPA, no i trochę odpoczynku. Pierwszą część zrobię sobie po weselu, a drugą część zafunduję w Londynie już od środy. Trzeba się pozbierać do kupy. No i może jakaś joga?

Mam w planie coś zrobić z włosami. Może trwała?

Nie no, to żarcik jest, aż tak to bym się nie odważyła, ale na przykład jak Ciara to ja bym mogła wyglądać... w każdym calu, nie tylko włosowym.

Może zacznę wyglądać jak kobieta a nie chłopaczara?

wtorek, 4 września 2012

Wrześniowo

W pierwszej kolejności muszę napisać, ze wczoraj zaszłam na kulturalne jedno piwo(jak zawsze). Tak mi skubaniec zasmakował. że wracając do domu na prawdę szłam śladem węża... pierwszy raz w życiu chyba. Cierpię teraz przez to, bo czuję się jak psu z gardła wyciągnięta. Miałam tyle rzeczy do zrobienia i wielkie plany co do mojej niezorganizowanej osoby i jestem zła na siebie bo oprócz tego, ze mi się nie chce, to na prawdę odczuwam straszną niemoc.
Chciałam tu w końcu napisać coś, bo się od tygodnia zbieram, ale chyba w pierwszej kolejności pójdę się umyć, może będę coś bardziej żyć i może nawet skończę pisać... kurczę, wypadałoby ogolić nogi.
Coś mi nie idzie kąpanie, ale za to sobie szperam w sukienkach na wesele. Zaraz skończę pisać.

Z pomocą mamy została wybrana sukienka na wesele i poprawiny. Nawet się już trochę lepiej czuję. Tylko kto teraz posprząta ten bałagan?

Z dniem wczorajszym dzieci wyruszyły do szkół, zdobyć tam nieprzydatną wiedzę. Czasem myślałam, że byłoby fajnie się czegoś nowego dowiedzieć, trochę się dokształcić, ale wtedy, dokładnie 1 września przyśniło mi się, że byłam w szkole i to było traumatyczne przeżycie. Musiałam się szwedzkiego uczyć. Okropieństwo.

Widziałam już swoje parapety i okna i różnego rodzaju kable i rury. Przepiękne mieszkanko. Myślałam, że będzie troszkę mniejsze, więc się zaskoczyłam. Jedyna rzecz do której mogłabym się przyczepić to malutki balkon. Z drugiej strony sobie myślę, że dobrze, że w ogóle jest. Jestem strasznie zadowolona z tego jak to wygląda. Już je umeblowałam, pomalowałam, wykafelkowałam i wszystko w głowie zrobiłam.

Zakończyłam swoją przygodę z Dagną Kurdwanowską i całą "Biblioteką samobójców". Ciekawe historie poetów, którzy się targnęli na swoje życie(i którym wyszło). Nie za bardzo przepadam za poezją (a większość bohaterów to autorzy wierszy) ale jeden mi się spodobał. Ujmuje prostotą!

Dorothy Parker
"Resume"
Żyletka? - krew, nieporządek;
Rzeka? - moczy;
Tabletka? - zła na żołądek;
Kwas? - szczypie w oczy;
Rewolwer? - a zezwolenie?
Pętla? - pęka w pierwszym użyciu;
Gaz? - czuć go wszędzie szalenie;
Lepiej już pozostać przy życiu.

Nie czuję się ostatnio zbyt dobrze fizycznie i psychicznie zresztą też. Ostatni czas był taki, że najchętniej człowiek by coś takiego wywalił z życiorysu. Nie ćwiczę, nie biegam, obżeram się, pije i nawet palę. Do tego doszedł stresik roboczy spowodowany różnymi awariami, przez co byłam obiektem wyżywania się naszych kochanych klientów. No i w końcu ten okres nieszczęsny, który powodował więcej obżarstwa, różne humorki, płacz, płacz i jeszcze więcej płaczu. Chwilowo jestem dziewuchą z zaburzeniami osobowości i myślę, że na tym kacu już dzisiaj niewiele zmienię. Pamiętacie scenę z filmu "I kto to mówi" jak te dzieci tak płaczą do piosenki Janis Joplin? Ja tak właśnie wyglądam :)



Teraz, kiedy już wypociłam tu tekst który mi siedział tyle czasu w głowie, idę się w końcu umyć. Myślę, że uda mi się ogolić nogi i może nawet nie zaciąć.... no i ciągle ta góra z sukienek :/