Nadchodzi moment kiedy trzeba w końcu
stanąć twarzą w twarz z odpowiedzialnością. Żarty się
skończyły. Brzmi groźnie? Bo jest groźnie, chociaż nie dociera
to do mnie w ogóle. Wykryto u mnie haszimoto w stadium dosyć
poważnym. Nie umieram, ale wymaga to leczenia już do końca życia,
co u mnie się mija z celem. Systematyczność to moja pięta
achillesowa, a tu będę musiała zażywać solidną dawkę leków
i suplementów. Mam nadzieję, że dam radę postawić się na
nogi o samej diecie i naturalnej kuracji, bo w innym wypadku czeka
mnie dawka hormonów i sterydów, czego bym wolała
uniknąć. W sumie, myślałam, ze jakiś nowotwór mi wykryją,
więc haszimoto chyba jest lepszą opcją. Wyjaśniły się wszystkie
moje dolegliwości i przynajmniej teraz wiadomo, że to nie mój
charakter, tylko choroba. Takie oto objawy ma to choróbsko:
Ciągłe
zmęczenie, senność, kłopoty z koncentracją, pamięcią,
zmienność nastrojów, skłonność do depresji, marzniecie,
obfite miesiączki, suchość i szorstkość skóry, a także
wypadanie włosów, zaparcia, bóle mięśni i stawów,
podwyższony poziom cholesterolu, nieuzasadnione tycie. Dwie rzeczy
które się u mnie nie sprawdziły to poziom cholesterolu, (u
mnie niziutki), i zamiast tycia wystąpił u mnie spadek wagi. Reszta
się zgadza co do sztuki, no może bez tej depresji, nie mam na nią
czasu.
Myślę
sobie o tym wszystkim i już mi się odechciewa zabawy w panią
doktor. Pamiętam jak trułam tacie o zdrowym odżywianiu, i dbaniu o
siebie. Po moich ostatnich rozważaniach egzystencjalnych myślę, że
będąc w takim punkcie życia w jakim On był, zrobiłabym tak samo,
albo chociaż podobnie. Więcej we mnie z mojego staruszka niż
myślałam. Niestety ja muszę wychować tego małego dziada i to nie
byle jak, a na pierwszej klasy dżentelmena. Nie będzie łatwo, Krzychu stawia opór.
Teraz,
żebym mogła się wziąć za siebie, muszę odstawić młodego od
cycka już definitywnie. Nie ma zmiłuj się. Dzisiaj ostatnia noc z
cyckiem, mam nadzieję. Trzeba przejść na dietę bez glutenu i bez
nabiału. Po miesiącu takiego jedzenia, trochę sobie pofolgowałam
z jedzeniem i z przykrością muszę stwierdzić, że coś w tym
nabiale i glutenie jest. Różnica funkcjonowania organizmu
jest kolosalna, a poziom mojej koncentracji sięgnął dna. Nawet
gubiłam się w ćwiczeniach na fitnessie. Czułam się jak bym była
po jakiś środkach odurzających.
Został
mi ostatni miesiąc przed pójściem do pracy. Trochę się
pozmieniały plany, ponieważ, nie wracam całkowicie, tylko na pół
etatu. Marek będzie wracał z roboty, a ja będę do niej szła.
Kolorowo nie będzie, ale to chyba najlepsza decyzja jaką mogliśmy
podjąć o tym co dalej po macierzyńskim. Zapewne będzie to
męczące, bo albo praca, albo dziecko, ale to nie tylko u nas.
Finansowo też powinniśmy sobie dać radę, trzeba ograniczyć
kupowanie pierdół i będzie wszystko dobrze. Jestem dobrej
myśli. Czasem tylko się zastanawiam, czy moje dziecko kiedykolwiek
polubi nocnik, hahaha.