poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Wychodne.

Matka się rozkręca i zaczyna częściej opuszczać rodzinne gniazdo bez dodatkowego ładunku. Zacznijmy od tego, że 2 razy w tygodniu chodzę na fitness. Po pięciu zajęciach mogę powiedzieć, że widzę różnicę. Mniejsza z wyglądem, ale siły nabrałam i ochoty i już nawet tak bardzo mnie wszystko nie boli. Nie ma co ukrywać, że takie chodzenie na zajęcia jest milion razy bardziej wydajne, niż ćwiczenie w domu.

Również w niedalekiej przeszłości (tj 3 dni temu) odwiedziłam miasto... nocą. Jedno piwo, 2 godziny na parkiecie i uważam wypad za satysfakcjonujący. Nigdy nie byłam wielką fanką weekendowych wypadów, a teraz i piwo gorzej smakuje. Chciałam przy tym fakcie odciąć pępowinę i przestać karmić, ale cienias ze mnie. Nie możemy z synem się zdecydować na ten poważny krok. Z jednej strony chcę, a z drugiej wygodnie jest mieć pokarm zawsze pod ręką. Poza tym ja to lubię, no co się będę oszukiwać?

Ponieważ Marek jest na urlopie muszę wykorzystać moment i jeszcze wyjściówek sobie załatwić. W najbliższym planie mam wyjście do kina, a co się będę? Nie ma niestety chętnego na film o Amy Winehouse, więc chyba pójdę sama. Siora, Ty byś ze mną poszła?

Czas ucieka, a robota sama się nie zrobi. Nakupowałam 25 kilogramów owoców, teraz trzeba je wepchnąć do słoików.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz