wtorek, 25 marca 2014

Ciągle pada.

Jak sobie jest deszczowy dzień, to niech sobie będzie raz na jakiś czas, ale nie codziennie. Dzisiaj niestety już nie posiedzę w domu, trzeba wyjść coś pozałatwiać. Wczorajszy dzień nie był powalająco efektywny, ale nie można go już zaliczyć do straconych. Dzisiaj też nie zapowiada się najgorzej. Jeszcze nie ma 8 rano a ja już jestem całkiem ogarnięta i nawet zupka gotowa na kuchence. Niestety do wczorajszych garów doszły nowe i ogólna sodomia i gomora mojego jakiegokolwiek pichcenia. Nic to, idę posmarować cycki, żeby do kolan nie zwisały i biorę się do roboty, żeby przywrócić zakłóconą harmonię kuchenną.

Już niedługo zakończę dogłębne przerabianie książki o planowaniu i czasie, a tymczasem dla Was mały zalążek :)

STARY IRLANDZKI POEMAT

Miej czas na pracę – jest ceną sukcesu.
Miej czas na rozmyślanie – jest źródłem siły.
Miej czas na zabawę – jest eliksirem młodości.
Miej czas na czytanie – jest skarbnicą mądrości.
Miej czas na życzliwość – jest drogą do szczęścia.
Miej czas na miłość – jest pokarmem duszy.
Miej czas na dzielenie się – życie jest zbyt krótkie, by chować je dla siebie.
Miej czas na uśmiech – jest muzyką serca.
Miej czas na przyjemność – to nagroda za twoją pracę.
Miej czas na marzenia – przybliżają cię do gwiazd.
Miej czas na planowanie – wtedy wystarczy ci czasu na pozostałe 10 spraw.


"Czas nie pyta, płynie bez ciebie, zostawiając cię w tyle jeśli nie wytrzymasz tempa"
Ot zupełnie przypadkiem mądra piosenka w tle pisania leciała. Zachęcam zapoznać się z tekstem i go praktykować...

Moje wspaniałe dziecko zostało wczoraj ochrzczone Cubasą. Jak to dopiero początki kopania, to ja sobie nie zazdroszczę :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Poszukiwacze skarbów.

Człowiek ciągle do czegoś dąży. Czy do doskonałości? Chciałabym napisać, że ja nie, ale chyba podświadomie pewne rzeczy muszę wciąż polepszać. Przykładem na to jest fakt, iż na mojej liście rzeczy do zrobienia powtarzają się podpunkty sprzed paru lat. Niestety to wszystko przez to, że się nie przykładam regularnie na bieżąco, mimo tego, mam wrażenie, że całe życie do czegoś usiłuje dojść, tylko końca nie widać. W tej chwili próbuje udoskonalić sztukę planowania, ale kompletnie mi to nie wychodzi, a po łebkach czasem nie da rady się skupić. Tyle tego jest, że nie potrafię tego ogarnąć. Przez to chodzę ostatnio sfrustrowana. Dzisiaj znowu deszczowy dzień. Nie ruszam się z domu, oprócz wyjścia po wyniki badań, co może być nawet relaksujące, bo świeże powietrze dobrze na mnie działa. Za tydzień lecimy z Markiem do Londynu. Na cały ten tydzień planuje tylko jedną rzecz, zrobić jak najwięcej potrafię, bez planowania, ale i bez spinania pośladków.

Co do spacerowania po deszczu, to mogę to teraz bezkarnie robić, gdyż w końcu znalazłam właściwe buty i to za 35 złotych, a nie za ponad 100. Niestety potrzeby rosną razem z brzuchem, a wypłata dziwnie maleje chociaż nie powinna. Miałam sprawdzić dlaczego, mogę to zrobić teraz. A no to psikus nie do wyjaśnienia dla mnie. Na RMUA mam mniejszą kwotę niż dostałam przelew. Dziwne te wszystkie sprawy urzędowe. Nieważne w tej chwili. Ciekawa jestem co nowego będę musiała znaleźć, żeby swobodnie się poruszało moje ciało. Teraz oprócz butów, (powiększyła mi się noga), musiałam zaopatrzyć się w płaszczyk. Niestety we wszystkich kurtkach wyglądałam jak po młodszej siostrze, a nawet takiej nie mam. Czemu akurat płaszczyk? Różnego rodzaju zwisy z ciasnych kurtek nie wyglądają, a muszę nosić dłuższe rzeczy bo w krótkich już nie prezentuje się w ogóle. Nie to, żebym nagle przykładała wielką uwagę do swojego wyglądu, ale już nie przesadzajmy. Wystarczy, że na działce wyglądam jak pół dupy zza krzaka.

środa, 19 marca 2014

Ulewa.

Kofeina jest mi dzisiaj potrzebna z racji, że za oknem leje jak z cebra, a ja właśnie zdecydowałam spędzić dzień w domu i nadrobić zaległości. Zaraz po umyciu naczyń na liście widnieje napisanie tej notki. Do czego to doszło, że muszę to wpisywać sobie w dzienny plan. Niestety. Moja głowa dalej spuchnięta od nadmiaru spraw, dlatego dzisiaj spontanicznie stwierdziłam, że trochę spuszczę powietrze.

Uczę się sztuki planowania, więc teraz powinnam wykonać to zadanie w skupieniu i nałożyć sobie na to jakiś czas realizacji. Początkowo dałam sobie na to godzinę, jednak, chciałabym wyczerpująco w końcu wszystko napisać, dlatego jak skończę to skończę, natomiast wyłączyłam muzykę, bo to może mi faktycznie pomóc. 10:31 jadę z koksem, ciekawe jak długo.

Zdałam sobie sprawę, że kiedyś opisywałam różne sytuacje, a potem uciekły one z głowy i nie zostały one wyjaśnione. Wszyscy obecni czytelnicy znają mnie osobiście, więc nikt się nie domaga zakończenia danej historii, bo ją najnormalniej w świecie znają, ale może kiedyś coś mi upadnie na głowę i pójdzie to w eter i ktoś będzie się biedny zastanawiał nad sekretnymi wątkami, a ciekawość bywa zabójcza moi drodzy. Jednak nie teraz będę się tym zajmować bo to bardzo czasochłonna praca, wymagająca poświęcenia czasu, a co gorsze mojego już obolałego kręgosłupa. Zapiszę sobie to jednak do mojej listy rzeczy do zrobienia (TO-DO LIST - o tak, szkolenie mi się wchłania w komórki).

Lać jak z cebra. Tak mnie to zawsze zastanawiało, a teraz się napatoczyło, więc musiałam znaleźć coś o tym stwierdzeniu, a dokładniej co to jest cebr lub ceber. Tekst jest długi, co mnie raczej nie zadowala, ale uznajmy to za pogłębianie wiadomości, a nie marnotrawstwo czasu na wiedzę bezużyteczną. Więc, słowo to jest bardzo przestarzałe i uchodzi za pierwsze zapisane polskie słowo pospolite. Nie będę pisać jak zmieniało swoje formy, w każdym razie na początku było czebri, czyli naczynie z drewna używane do noszenia wody. Nawet jest tu wymieniony inne hasło frazeologiczne w starej polszczyźnie: kto ma umrzeć, i w cebrze wody utonie. Takie to niepotrzebne, a ile radości daje.

Pisałam ostatnio o wizycie w taniej księgarni, a chwile temu o szkoleniu z planowania. Ogółem rzecz biorąc, książka jest o organizacji czasu, a wiadomo lepiej to rozpisać, niż ogarniać w głowie. Cudowne dzieło, konkretne, krótkie i sensowne przede wszystkim, ale nie byłby to mój życiorys, gdyby coś tu się nie zawaliło. No więc czytam i zakreślam, analizuje i przetwarzam, a tu strona 32 a po niej strona 65. Załamana, no bo jak to tak? Ominęłam co wycieli i czytam dalej, bo to nie książka fabularna, ale muszę znowu tam wyruszyć i to nie ze względu na sprawiedliwość, czy koszta, ale że to fajny fragment wycieli i ja chcę go mieć, albo chociaż notatki zrobić. Ciekawe co mi powiedzą, czy dadzą poczytać?

Uroki ciąży.
Teraz nastąpi pasmo narzekań. Jestem sama zmartwiona tym zjawiskiem, ale pozytywizm czasem ciężko utrzymać, kiedy nie ma go czym nasycać. Bolą plecy, okropnie. Zwłaszcza rano kiedy się budzę, jak próbuje oddychać to jakby mi balon miał pęknąć w środku. Cała skóra się napina i ciągnie jakby się ktoś na brzuchu uwiesił i bujał. Wszystko co widzę pochylając głowę, żyje własnym życiem a reszty już nie widzę, lub bardzo słabo. Jeszcze jakiś rozmiar temu byłam pewna, że cycki powrócą do normy, ale coraz bardziej się obawiam, czy nie będą się plątać między kolanami. Również moja skóra pozostawia wiele do życzenia. Z pyska wyglądam na pryszczatą gimnazjalistkę, jestem biała jak ściana, do tego basen 2 razy w tygodniu nakazuje mi utrzymywać nieskazitelnie gładką skórę w okolicach bikini, co jest jakąś abstrakcją. Mama mi znalazła fajne galoty, w których mogę pływać i nie martwić się o golenie, niestety są to tylko pełniejsze majtki, a nie getry. Od ponad dwóch tygodni posiadam ciśnienie w granicach 85/55 i nie wyskoczyłam nawet ponad 100/61. Nie mogę powiedzieć, żebym chodziła jak w półśnie, ale to trochę martwiące. Kończą mi się dolne ciuchy. Wszystkie spodnie, a nawet i getry już tak się wpijają pod brzuchem, że najlepiej to chodzić na golasa, tylko potem strach kichnąć, żeby się po nogach nie obszczać.
Teraz coś bardziej zadowalającego. Zaczęły się obroty w brzuchu, co pozwala mi się uspokoić, że mam mało ruchliwą pociechę, a 28 marca mam wizytę u ginekologa na USG. Zobaczymy co tam temu mojemu dziecięciu się znajduje między nogami, oby mi się tylko dupskiem nie obróciło, bo matkę zżera ciekawość... zabójcza zresztą.

Czytelnia:
Aleksander Łamek - Sens życia. Po pierwsze, to nie jest rasowy poradnik, ani książka psychologiczna, a najzwyklejsza opowieść o bezrobotnym uczniu i jego bezdomnym mistrzu. Troszkę bajkowy, natomiast bardzo przystępny sposób pokazania ludziom, w czym tkwi sedno funkcjonowania na tym świecie, do tego pokazana w realiach polskich. Często banalne sytuacje, mające dać nam coś do myślenia, umykają między wierszami, tylko dlatego, że ludzie nawet chwili nie poświęcą aby zastanowić się nad swoim życiem. Myślę, że więcej komentarza to nie potrzebuje. Dodam tylko, że forma tej lektury to prawie proste pytania i proste odpowiedzi składające się na główne zagadnienie: jak tu do cholery żyć?!?!

Co zrobić aby stać się wolnym człowiekiem? 
"Wystarczy, że zdecydujesz się być szczęśliwy (...) Znasz zagadnienie z napełnioną do połowy szklanką? (...) To my decydujemy o tym, jak interpretujemy różne wydarzenia, jakie wywołują w nas emocje. Zauważ, że i optymista i pesymista mają racje ze swojego punktu widzenia. Czy zatem nie lepiej wybierać taki punkt widzenia, który będzie nas uszczęśliwiał? (...) to jest kwestia odpowiedniej praktyki - mówienia sobie, że mogę zdecydować się być szczęśliwym, gdyż szczęście jest stanem umysłu."
Głównie chodzi o naszą gospodarkę emocjonalną, aby nauczyć się ją kontrolować i dobrze ją wykorzystywać.
Co to jest sens życia?
"- Sens swojego życia znajdziesz wtedy, gdy pewnego dnia usiądziesz sobie spokojnie, pomyślisz o swoim życiu i dojdziesz do wniosku, że to jest właśnie to. Że znajdujesz się we właściwym miejscu i właściwym czasie i że twoje życie jest dokładnie takie, jakie chcesz, aby było. I wtedy będziesz wiedział co stanowi dla ciebie sens życia.
- A czy każdy jest w stanie odkryć ten sens?
- Każdy ma taką możliwość, ale nie każdy z niej korzysta.
- A czy sens życia może zmienić się w trakcie życia?
- Sam się o tym kiedyś przekonasz."

12:05 powinnam się teraz wziąć za naczynia, to priorytetowo najważniejsza czynność z mojej listy. Okropnie mi się nie chce, ale muszę iść i to wykonać. Złe podejście mam, o czym czytałam wczoraj w cudownej książce, ale szkolenie planowania legło w gruzach z chwilą uświadomienia sobie braku kawałka tekstu.
Pozostaje mi zaśpiewać rytualną pieśń: Gaaaaaary, gary losu....

poniedziałek, 17 marca 2014

Opuchlizna.

Nie fizyczna, a umysłowa. Tyle do ogarnięcia to już dawno nie miałam. Lecę po kolei co mi się przypomni.

Czytelnia:
Dawno przeczytana, ale zapomniana. "Zakaz seksu we wtorki" Tracy Bloom. Już pisałam dlaczego w ogóle sięgnęłam po tę książkę (mały dylemat, czy TĄ książkę, czy TĘ książkę) i o czym mniej więcej jest. Dowiedziałam się kim jest ojciec dziecka. Poniekąd pod koniec było to do przewidzenia. Jednak, cała fabuła zakończyła się inaczej niż się spodziewałam. Lekka lektura właśnie na mój obecny stan przy nadziei... stan chaosu, potrzebujący ciążowych historii do nabrania dystansu. Jedyne co mnie nieustannie dziwiło czytając tą książkę, to jej tytuł. Wyjaśnienie było takie:
"Widzisz wtorek to taki jałowy dzień. W niedzielę jest seks z okazji końcówki weekendu. W poniedziałek masz seks pod hasłem 'o rany trzeba się pocieszyć, bo to dopiero początek tygodnia'. W środę jest seks albo triumfalny po strzeleniu dziewięciu goli w piłkę, albo nudny po nudnym wieczorze przed telewizorem. W czwartek wiesz, że za chwilę jest znowu piątek, więc idziesz do pubu, a potem jest seks pod hasłem 'o, ludzie, czyż nie jestem dziki i szalony, bo za dużo wypiłem na szkolnej zabawie'. W piątek za to seks jest pod hasłem 'dzięki Bogu, przeżyłem kolejny tydzień w robocie'. No i sobota. W sobotę - jest pieprzona sobota, więc czas na seks, seks i tylko seks. Ale wtorek to co innego. Sama powiedz jaki mógłby być powód wtorkowego seksu? Spytaj kogo chcesz. Założę się, że nikt sobie nie przypomni, kiedy ostatnio przytrafił mu się seks we wtorek. "

To był cytat z początku znajomości, a na koniec wyznali sobie miłość z obietnicą, że będą się kochać nawet we wtorki. Taka oto sielanka. Na 3 możemy wszyscy sobie rzygnąć tęczą... tak dla picu, a skrycie i tak chcemy też mieć takie słodkości w domach.

Zaszłam dzisiaj do taniej księgarni. Zostawiłam tam 40 zł, co boli, aczkolwiek to mało jak na 4 książki. Jedną perełką jest kolejna ciążowa opowieść. Ta sięga już dalej, bo składa się z trzech części, (dwie kolejne będę musiała iść kupić całe szczęście to tylko 8zł za sztukę, książki są okropnie drogie).
1. "Wpadka. Wyznania współczesnej przyszłej matki"
2. "Padam na twarz. Opowieść o życiu z małym tyrankiem"
3. "Dzikie dzieciaki. Zapiski z życia ledwo żywej matki"
Z opisów zapowiada się ciekawie, więc jestem zajarana do granic możliwości. Muszę jednak najpierw uporać się z zaczętymi lekturami, a jest ich aż 5. Niestety mimo wielkich chęci, chyba nie wszystkie książki jest mi dane przeczytać. Niektóre po prostu nie wchodzą. Chyba trzeba wyzerować liczniki i pozwolić zawiać jakiejś świeżości.

 Niestety mój czas pisania się skończył na dziś. Może uda mi się jutro opisać resztę przyczyn puchnięcia mej głowy...

PS. a tak sobie sprawdziłam poprawność pisowni o tej książce, więc oświadczam wszem i wobec, że poprawną formą jest TĘ KSIĄŻKĘ. Zapewne zapomnę o tym z prędkością światła, to też takie błędy będą się u mnie pojawiać, ale fajnie było się czegoś dowiedzieć.

poniedziałek, 3 marca 2014

Jak nie urok...

To chyba najczęściej używane przeze mnie powiedzenie. Inne tak bardzo nie pasują do sytuacji.
Pierwsze pytanie jakie ludzi mi zadają na mój widok jest 'jak się czujesz?' Bardzo bym chciała, żeby wszystko szło gładko, ale nie idzie. Całe szczęście nie jestem przykuta do łóżka, ale ciągle jest jakiś dyskomfort. Ciąża jest o tyle fajnym okresem, że jestem na zwolnieniu i mogę zająć się tymi rzeczami na które nigdy nie było czasu (a i też nie do końca). W takim momencie człowiek sobie zdaje sprawę jak parszywie wygląda jego życie, w którym większość czasu musi pracować. Nie dotyczy to oczywiście miłośników swojego zajęcia zawodowego. No, ale nic to.
Do zwykłych zaparć doszły w końcu hemoroidy, ból dolnych pleców i niskie ciśnienie. Muszę więcej pić i odpoczywać. Próbuje przy dupie nosić wodę, ale nigdy nie byłam przyzwyczajona tak dużo pić, więc najzwyczajniej w  świecie zapominam, nawet jak butelka stoi obok. Przyzwyczaiłam się do wstawania o 5 rano i nawet mi to pasowało, bo dzień dłuższy, ale teraz nie mogę się zwlec z wyra, o 8 się już zmuszam. Zapisałam się na basen, ale jeszcze nie czuję się pewnie. Nie wiem za bardzo co ja tam mam robić. Poza tym wszędzie pływają wielkie morsy z machającymi kończynami dziećmi i aż strach od takiego dostać, a zwłaszcza w brzuch. Muszę się do tego lepiej zabrać. Zmienić godziny pobytu i zorganizować co tam robić. Nie będzie to łatwe dla osoby która ma lęk wodny i nie umie pływać.
Do zwykłych błahych zmartwień dnia w stylu 'co by tu zrobić na obiad' doszedł bardziej ujmujący problem 'co by tu Babci zrobić na obiad'. Babci która jest w szpitalu i nie chce jeść nic.
Człowiek tak bardzo by chciał się czasem rozdwoić.