niedziela, 26 listopada 2017

Dziennik

No i stało się. Zaczęłam pisać dziennik. Nie odczuwam na razie zbawiennego procesu, ale to zapewne dlatego, że nie mam czasu dogłębnie w nim wyrzygać co mi na wątrobie leży. Muszę jakoś dawkować te przemyślenia, bo niestety trochę ich mam i to strasznie zagmatwane. Jedyne co sobie założyłam to pisanie za każdym razem z czego jestem wdzięczna,ponoć ma to uzdrawiającą moc. Powinno się tak codziennie dziękować za coś, ale nie jest to prosta sprawa. Za to mogłabym zrobić codzienna listę co mnie zdenerwowało każdego dnia.

Byliśmy dzisiaj na Rynku na paradzie elfów i reniferów. Piękny klimat, światełka, pyszne jedzonko, zapaszki, budki z różnymi upominkami, wszyscy się cieszą nadchodzącymi świętami. Tylko mi jakoś byle jak. Dlaczego nie może być pięknie? A no już Wam nakreślam.
  • ani elfów, ani reniferów nie widziałam bo ludzie zasłaniali, 
  • jedzonka nie mogę jeść bo nie klasyfikuje się do mojego jadłospisu, 
  • zapaszki łechcą mój jedyny sprawny zmysł, ale... patrz punkt wyżej,
  • upominki piękne ale tak drogie, że ręce opadają,
  • ludzie chodzą jak święte krowy, włażąc mi w wózek,
  • wózek posiada kapcia, a rynek posiada kocie łby - coś pięknego
  • wymarzłam, muszę się przerzucić na kożuch i śniegowce.
  • Zaciskam wary dla dzieci, jeszcze tylko trzeba uśmiech dolepić dla niepoznaki... ech.

Istnieje w Polsce taka rzecz jak black friday. Jakieś ogromne przeceny w sklepach. Do biegania po galeriach to jestem ostatnia, ale skusiłam się przez internet na dwumiesięczną dietę Chodakowskiej. Już wcześniej o tym myślałam, ale pewnie gdyby nie ta obniżka, to pewnie bym się bujała z zamiarami i nic by z tego nie wyszło. Trochę się obawiam co mi tam za jadłospis dadzą.

Biblioteka:
BeBe Winans "Whitney jaką znałem". Nie chcę się dużo rozpisywać na temat tej książki. Jest ona dosyć uduchowiona. Dała mi bardzo dużo do myślenia, ale śmiem twierdzić, że możecie moich spostrzeżeń nie zrozumieć, ponieważ są bardzo osobiste. Co jest ważne? Książka ta została napisana przez przyjaciela Whitney Houston. Nie są to suche fakty zebrane z dostępnych materiałów, ale bardzo prywatna wypowiedź człowieka który znał ją z zupełnie innej strony. Pamiętam jak w gimnazjum bawiliśmy się w mikołajki, każdy losował komu kupuje prezent. Ja sobie zażyczyłam kasetę Whitney, było to dosyć obciachowe w oczach moich kolegów i koleżanek, ale cóż zrobić, dostałam ją. Byłam fanką jej twórczości i jak zaczęły się pokazywać niepochlebne opinie na jej temat to uwielbienie trochę spadło. Nadal się darłam do radia, ale nie pogłębiałam już dalej Jej postępów. Ta książka pozwoliła spojrzeć inaczej na jej talent, muzykę, decyzje, a zwłaszcza upadki. W ogóle tamtejsza społeczność ma coś w sobie co sprawia, że człowiek, chciałaby tam należeć. Mają oryginalny, wyższy stopień odczuwania. Teraz zupełnie inaczej się słucha tych piosenek, no i w tych czasach mogę sobie pooglądać na You Tubie występy, koncerty i milion innych filmików. Gdybym jeszcze miała tyle czasu co w gimnazjum,żeby celebrować sobie muzykowanie byłoby przepięknie. Niestety bycie matką dwójki małych dzieci nie pomaga w rozwijaniu swoich zamiłowań, a Whitney to tylko kropla w morzu.


poniedziałek, 20 listopada 2017

Władza.

Nie będzie to wpis polityczny, zresztą ciężko byłoby się wypowiedzieć na temat naszej władzy w paru zdaniach.

Siedzę z tymi chorymi gostkami w domu i krew mnie zalewa. Krzysiek bez przedszkola nie ma gdzie spożytkować swojej energii, Igor natomiast kiepsko sypia i jest bardziej marudny. Ja w tym wszystkim nie umiem się odnaleźć. Nigdy nie byłam specjalnie zorganizowana, ale jak już jest jakiś tryb do którego trzeba się przyzwyczaić, to jakoś to leci i źle na mnie działają wszelkie zmiany. Odkąd Krzyś poszedł do przedszkola, próbuję znaleźć sposób na weekendy, ale wychodzi na to, że trzeba wtedy żyć na spontanie. Igor jest jeszcze malutki i też ma swoje przyzwyczajenia, które się zmieniają niezależnie ode mnie. Z nim to w ogóle każdy tydzień jest inny.

Obserwuję i się zastanawiam, o co chodzi z tymi maluchami. Czytam książki i artykuły o dzieciach, wydawałoby się, że znam te wszystkie zasady na pamięć, a jednak nie potrafię ich do końca wcielić w życie, coś gdzieś uwiera i odbija się to na wszystkich. Podejrzewam, że jeśli bym nie posiadała takiej wiedzy o wychowaniu dzieci to bym nie chodziła taka sfrustrowana. Dobrze jest być mądrym, jeśli umie się z tego korzystać. W innym przypadku nieświadomość jest zdrowsza dla psychiki, ewentualnie można pić napoje wyskokowe i mieć jedno i drugie.

Bardzo nie lubię kiedy ktoś nie szanuje jedzenia. Nie żebym była z tych co zjadają kromkę z każdym jej okruszkiem, albo odkrajała pleśń, ale świadome marnotrawstwo mnie razi w oczy. Tak więc jak mi Krzysiek ostatnio rzucił jedzenie na podłogę bo się nabzdyczył (z powodu, który tylko on zna), to doznałam szoku takiego, że pierwsze do głowy mi przyszły głodne dzieci. Jak już rzuciłam hasło, że mu pokażę, to kiepsko było się z tego wycofać. Najpierw zerknęłam na filmiki ale to było straszne, więc poszukałam zdjęcia niezbyt drastycznego, a oddającego powagę sytuacji. Biłam się z myślami czy to zrobić, bo nie chciałam mu jakiejś traumy zostawić. Mi to się ryczeć chciało oglądając to. No, ale jednak. Zrobiło wrażenie, posmutniał. Później słyszałam, ze się taty o coś dopytywał, ale już nie wnikałam.
Zmierzam ogólnie do tego, że wypadałoby na lodówce powiesić zdjęcie takiego dzieciaczka. To już nawet nie chodzi o problem marnotrawienia, ale czasem potrafię się doprowadzić do takiego stanu obżarcia, że chodzenie stanowi problem i co w tej durnej głowie siedzi, że człowiek nie ma kontroli nad sobą.

Rozpoczęłam czytać kolejną książkę umiejscowioną przy łóżku, czyli na dobranoc. Mam dużo różnych miejsc np w kiblu na relaks, w torbie na podróże, na półce na sytuacje bliżej nieokreślone. W każdym razie nowa książka wybrana zupełnie losowo na zresetowanie mózgu od tematyki dziecięcej. Monika Szwaja "Stateczna i postrzelona". Zawsze wybieram książki ze względu na ich tytuł, wiec wyszło jak wyszło. Zaczyna się tym, że jedna z głównych bohaterek siedzi u terapeuty i on jako terapię proponuje jej aby pisała dziennik. Nie codziennie, nie na siłę,o różnych problemach, przemyśleniach, sytuacjach, żeby nabrać dystansu. Myślę, czy by sobie też nie zrobić takiego oczyszczenia. Pomyślicie sobie, że przecież pisze bloga, ale wyrosłam z klepania palcem cokolwiek do łba przyszło. No poza tym to takie mają być bazgroły prosto z głębi, ze śledziony z całym bajzlem jaki ona posiada. Muszę to przemyśleć.

Teraz gdzie nie wejdę tam opisaniu dziennika, może to jakaś kolejna moda. Ależ ja jestem na topie.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Bajzel.

Normalnie kryzys osobowościowy. Wkurza mnie wszystko, całe egzystowanie na tym popapranym świecie, Igor się budzi co godzinę, razem z |Krzychem są chorzy i kaszlą jak stare dziady. Przynajmniej Marek ma wolne bo bym dwójki nie ogarnęła sama przez 8 godzin. Jestem przemęczona, muszę znaleźć jakiś cudowny sposób na szybki wzrost energii, zwłaszcza z rana.

Potrzebuję się zająć swoją osobą, ale dzieci rozpraszają moją uwagę. Zastanawiam się kiedy i czy w ogóle jeszcze będę miała czas dla siebie i swoich dolegliwości.

W standardzie negatywny klimat u mnie panuje, ale jakoś tego tałatajstwa ciągle więcej niż pozytywów i nie ma zbytniej równowagi. Poza tym nadchodzi moja ulubiona pora roku. A poza tym karmienie piersią Igora coraz bardziej wykańcza mój i tak już ubogi organizm i wzrasta rozdrażnienie i brak cierpliwości i nerwy, aż w końcu muszę czymś rzucić, co mam pod ręką. Myślałam nad jakimś terapeutą. No cóż, moda na hashimoto, moda na bezglutenowe żarcie, a terapeuci ponoć też w modzie...i niech mi ktoś powie, że nie mam stajla.