piątek, 22 listopada 2019

The Most Beautiful.

Zbieram się tyle czasu, żeby napisać tą notkę. To będzie ciężko strawiony temat, dlatego tak go odkładam.
Już jakiś czas temu przeczytałam książkę biograficzną Prince'a napisaną przez jego byłą żonę. Nie wiem czemu, ale kiedy czytam książki o ludziach zmarłych, zwłaszcza takich których lubię, a coś jest w nich tajemniczego, to coś dzieję się ze mną, jakbym wyłączyła się dla świata, jakby to co czytam działo się obecnie w moim życiu. Nie umiem tego wytłumaczyć. Uwielbiam takie książki czytać, ale szkoda mi wyrywać jakiegokolwiek czasu z życiorysu, zwłaszcza przy dzieciach.

Książka jest piękna, ciekawie napisana. Trochę ujawnia "od kuchni" jacy są artyści. Dziwni geniusze, ktoś mógłby powiedzieć, że kapryśni, ale takie zachowania mają swoje drugie dno. Nie umiem naświetlić mojego zamiłowania do tego typu ludzi, myślę po prostu, że te ich fanaberie to specyficzny rodzaj wrażliwości.
Lekturę przeczytałam w jakieś 4 dni, a do krótkich nie należała. Marzy mi się jeszcze usiąść i przetrzepać dokładnie zawartość You Tube'a oraz jego dyskografię i co się okazuję filmografię, ale musiałam odpuścić z racji piętrzącego się syfu w domu i znowu o dzieciach nie wspomnę.

Pamiętam jak słuchałam Purple Rain w aucie z Tatą. 
Psycholog ze mnie żaden, ale chyba czytające takie książki chce się gdzieś cofnąć...


wtorek, 19 listopada 2019

Zastój.

Nie napiszę nic nowego. Mam ciężki okres w życiu. No znowu. Tym razem mój stan fizyczny jest główną przyczyną ogólnej niechęci. Nawet już mi się nie chce nic z tym robić. Zaległości mam dosłownie wszędzie i szczerze wątpię że znajdzie się czas na cokolwiek.

Dzisiaj w nocy Krzyś miał taki zdzierajacy gardło atak kaszlu, że mi się słabo robiło. Został w domu, chociaż w dzień już było ok, to zostawię go do czwartku, niech nabierze mocy, Igora jakieś gluty zaatakowały, no i Marek też coś niewyraźny to sobie wziął L4. Przez chwilę się cieszyłam, ale ten stan długo nie potrwał. Myślałam, że nadrobię zaległości, ale w efekcie tym bardziej nie mogłam się odnaleźć. Dzień został stracony na pierdoły. Nic pożytecznego, nic relaksującego, nic wydajnego.
Coraz częściej zauważam swoją postawę wobec dzieci "dla świętego spokoju".  Jestem wściekła na siebie...

Muszę złamać jakieś swoje utarte schematy bo to one mnie trzymają w tej dupie.

niedziela, 10 listopada 2019

Zbiórka.

Mała Małgosia ma 6 lat, mieszka na naszym osiedlu, choruje na neuroblastomę. Potworne cierpienie, potworna suma potrzebna na leczenie. Potworna niesprawiedliwość. Ja nie mogę się zagłębiać za bardzo bo jestem zbyt wrażliwa.
Już od dłuższego czasu wiele osób staje na głowie żeby uzbierać pieniążki bo jest to aż 1,7 miliona złotych. Nawet tej kwoty nie skomentuję.
Mam ogólny problem żeby wejść w jakieś działanie, nie dlatego że mi się nie chce, ale jest jakaś bariera w mojej głowie. Tym razem się przemogłam i zgłosiłam  się do chodzenia z puszką na festynie osiedlowym.
Na początku czułam się fatalnie, nikogo nie znałam, nic nie wiedziałam, zmarzłam, dostałam teren kompletnie niezaludniony więc pierwsze co mi się pojawiło w głowie to "co za wstyd oddać pustą puszkę". Jednak człowiek jak ma chwilę żeby pomyśleć i zacznie grzebać w głębinach swojej wiedzy, to może dojść do całkiem niezłych rezultatów. Postanowiłam zmienić nastawienie. Co ma być to będzie. Poszłam po herbatę żeby się zagrzać, Markowi kazałam sobie przynieść sweter, rękawiczki i czapkę, uruchomiłam mój najpiękniejszy uśmiech  i wyruszyłam na połowy. Żeby nie było, chodziłam w odwiedziny na swoją strefę, ale tam nadal były pustki. W końcu dostałam miejsce przy straganiku z ozdobami patriotycznymi i flagami i zabawa się rozkreciła. Interesowano się mną, czy nie zimno czy chcę kawę, już nie byłam taka na uboczu. Ostatnia zdałam puszkę wypchaną po brzegi. To jest na prawdę piękne uczucie, świadomość że się dało coś od siebie. Polecam bardzo.