poniedziałek, 27 lipca 2015

Eko

No więc stało się! Razem z moim synem zaczynamy przygodę z dbaniem o zdrowie. Jest cholernie ciężko. Jestem ciągle głodna, a jak idę szukać zdrowej żywności to mijam tylko te wspaniale pachnące rzeczy i sobie myślę, że mogła bym się za nie pokroić, potem biegnę szybko do celu mojego, gdyż mam słabą silną wolę. Myślę, że gdyby to tylko o mnie chodziło, to już dawno bym się opychała bułeczkami, no ale siła wyższa.

Dostaliśmy wykaz rzeczy które możemy jeść i nie ma ogólnego dramatu. Kwestia tylko, że bardzo trudno w dzisiejszych czasach znaleźć coś, co nie zawiera glutenu. Trzeba dużo łazić po sklepach, dużo czytać i porównywać, a mnie jest ciężko bez auta z małą marudą.
Pojechałam wczoraj na Wrocławski Bazar Smakosza, bo tam co niedziele serwują ekologiczną żywność. Owoce bardzo tanie, warzywa miej, ale do wytrzymania, natomiast mięso, to jakiś rarytas w tym miejscu. Jeden takowy zakupiłam i był to wielki błąd, a mianowicie pierś z indyka za 48zł. Duża pierś, ale to lekka przesada. Dzisiaj w końcu znalazłam (i to nie tak daleko) kurczaka zagrodowego z podlasia za 13zł za kilo. Cały kurczak, który został u babci w lodówce. No tak to można się odżywiać. Jestem dobrej myśli, aczkolwiek to potrzeba czasu i wprawy. Poszukuje jeszcze owsianki konkretnej firmy i będę wniebowzięta.

Jedyna rzecz jaka mnie obecnie frustruje to zbyt długie siedzenie w kuchni. Już mam trochę dosyć. Wszystko się kręci w okół jedzenia, że człowiek nie ma chwili wytchnienia na inne zajęcia. Czytam o tym, że matki nie mogą się całkowicie poświęcać dziecku i domowi, ale to jest jak jakaś zaraza, silniejsze ode mnie. Dzisiaj próbujemy trening nocny i póki co jest dobrze. Mam nadzieję, że jak pośpię więcej w nocy to większość (bo na pewno nie wszystko) wróci do normy.

sobota, 25 lipca 2015

Zbyt krótka doba.

Zacznę od tego, że dziecię moje skończyło w końcu rok. Na imprezie urodzinowej wybrał różaniec, ale do świętego to mu daleko. Nie wiem kiedy to zleciało, ale mam wrażenie, że z tej okazji przechodzi bunt roczniaka. Histerie, krzyki i płacze są na porządku dziennym. Przestałam już reagować i nie dlatego, że jestem wyrodną matką, ale dlatego, żeby się nie nauczył wymuszania. Jest strasznie niecierpliwy, a to dla mnie jest kula u nogi. Wszystko powinno się zrobić w przeciągu sekundy i zostać podane pod nos mego syna. Jeszcze czego! Oszaleje, ale wychowam dziada jak należy. A przynajmniej się postaram. Ponoć inne dzieci szaleją tak jak on, ale mam wrażenie, że Krzychu to robi z większym impetem.

Potrzebuję więcej czasu, albo chociaż opiekunki do dziecka. Nowe obowiązki ciągle przybywają, a ja ze starymi jeszcze się nie uporałam. W domu ogarniam pobieżnie, bo nie mam czasu na więcej, a syfoza rośnie tu i tam.
Do tego ciągle dochodzą działkowe sprawy, albo coś na niej trzeba zrobić, albo trzeba oporządzić zbiory zniesione do domu. Dzisiaj Marek robił tam huśtawkę i zajęło mu to większość dnia, no więc w domu znowu niewiele można zrobić z tym małym bandytą.
Zmywarka już działa, ale muszę dojść do perfekcji, żeby to poprawnie funkcjonowało, bo póki co więcej rzeczy mnie w niej denerwuje niż odciąża. No i w związku z nią mamy mniej miejsca w kuchni, przez co trzeba zorganizować małe przemeblowanie.
Oczywiście byłoby zbyt pięknie, żeby na kuchni się skończyło, więc przemeblowanie dotyczy każdego innego pomieszczenia. Chcę w końcu zrobić młodemu jego pokój osobisty z wszystkimi manelami. Chcę przeprowadzić się do stołowego i mieć wszystkie nasze zabawki w jednym miejscu. Chcę mniejszej wanny i szafeczki na pierdoły, no i w końcu chcę duże lustro w przedpokoju, żebym wiedziała jak wyglądam, bo w windzie jest tylko widok do pasa.
Od sierpnia będę chodzić na jakieś fitnesy, dwa razy w tygodniu. Jestem podekscytowana i zarazem przerażona, że znowu wypadnie trochę czasu z obiegu.
Od tygodnia próbuje się postawić nocnemu wstawaniu, ale nie potrafię. Odruchowo na śpiocha idę do tej małej marudy. Może dzisiaj mi się uda, skoro Marek ma wychodne. Nie będę miała wyrzutów, że się nie wyśpi.
Wzięli my się z Krzychem za nasze zdrowie. Głównie to mój syn dostał dietę, ale, że na cycu, no to też mi się oberwało. Musimy się karmić bardziej eko i bio a do tego unikamy mlekowych produktów i glutenowych. Cóż mogę rzec - jestem cholernie głodna. Jutro jedziemy na bazar z warzywami i owocami zdrowymi i ciekawa jestem jak mnie to finansowo podsumuje. Do tego mięsko też nie może być byle jakie, a kurczak tylko zagrodowy z podlasia. Nie będzie łatwo. Dostaliśmy listę badań które musimy wykonać i za miesiąc kolejna wizyta. Mam nadzieje, że się wszystko unormuje. Może akurat oduczę się pieczywa i słodyczy. Jak lekarz każe to jakoś tak łatwiej.

Jest dosyć wcześnie, mogłabym pooglądać jakiś film, albo coś poczytać, ale brud mnie woła. Kiedy nadejdą piękne dni swobody?!?!

piątek, 17 lipca 2015

Cisza przed burzą.

Odczuwam przesilenie moich tortur wychowawczych. Myślę, że robię dużo, ale tak na prawdę to kropla w morzu. Dowiaduję się nowych rzeczy, które zaburzyły mój dotychczasowy system pracy nad dzieckiem. Oczywiście głównie chodzi o nocne spanie. Kiedy byłam w ciąży chciałam sobie kupić książkę "W Paryżu dzieci nie grymaszą", ale wydawało mi się, że to zwykła opowiastka, nie mająca zbyt wiele wspólnego z prawdziwym wychowaniem dziecka. Będąc w desperacji ciągłych nocnych pobudek, zaczęłam szukać książek o wychowaniu, no i ta była gorąco polecana, teraz już wiem dlaczego. Mam ochotę zrobić sobie drugie dziecko, po to, żeby wychować je według tych zaleceń. Tylko co z nieszczęsnym Krzychem??? A no trzeba się wziąć i to ostro. W standardzie nie od zaraz, bo w chwili obecnej mój królewicz śpi. Też nie od jutra, bo jutro szykujemy imprezę urodzinową, która będzie w niedziele, więc też nie od niedzieli, bo nawet w domu nas nie będzie. Od poniedziałku nie powinno się niczego zaczynać, ale ja już nie mogę dłużej czekać, to musi być poniedziałek.

Jak już wspomniałam, czeka nas roczek Krzysia. W życiu żadnej imprezy nie zrobiłam, więc to będzie dla mnie nowość. Obczytałam internet, żeby było jak należy, ale wychodzi na to, że roczne dzieci nie mają zbyt wygórowanych wymagań, więc zostaje nam tylko wróżba "co dziecko wybierze". Przez resztę imprezy dorośli będą w centrum zainteresowań. Najważniejsze, żeby była fota z tortem, którego i tak mu nie pozwolę zeżreć.

Przełom w moich elektronicznych sprzętach: działa mi tablet, więc mogę rozmawiać na skypie, może nawet i notki dam radę pisać regularnie, ale zapewne nie...

czwartek, 9 lipca 2015

Cosmopolitan.

Zaczęło się od tego, że we wtorki zawożę młodego na baseny, żeby z tatą popływał, ja w tym czasie mam chwilę relaksu. Tym razem zapomniałam wziąć sobie coś do czytania. Całe szczęście Marek wpadł na pomysł kupienia gazety w kiosku. Ja już zapomniałam, że istnieje coś takiego. No więc nabyłam Cosmopolitan. Jeszcze nie przewróciłam kartki, a już mi się lepiej zrobiło. Od samego kupienia poczułam się bardziej kobieco. Fakt, że wszystkie te ceregiele nie są w moim stylu, ale czasem trzeba coś w sobie zmienić, bo inaczej człowiek chodzi przygaszony. Dlatego pracuje nad sobą, ale jeszcze nie w wymiarze fizycznym. Miałam się ogarnąć przed ślubem Agi i Kuby, ale nic z tego nie wyszło. Chodzę głodna, a żeby było śmieszniej sama para młoda mnie pizzą częstowała... bezczelność.

Idąc dalej przez czasopismo, zaczynam zastanawiać się co w ogóle oznacza słowo cosmopolitan, no i takie rzeczy znajduję:

Kosmopolityzm − pogląd negujący wszelkie podziały kulturowo-polityczne i terytorialne. Zwolennicy kosmopolityzmu uważają za swoją ojczyznę nie kraj czy inny sformalizowany obszar, ale cały świat. Dążą oni do politycznej i społecznej jedności świata, wolnego od podziałów i konfliktów, stopionego w jedną wspólnotę ogólnoludzką.

Nie pasuje mi ta definicja do tej gazety, ale to w sumie mało znaczący przypadek. Osobiście mogłabym być wyznawcą tego poglądu, aczkolwiek zasiedziałam się w tym smutnym jak pizda mieście (if you know what I mean, a jeśli nie to „Chłopaki nie płaczą”).

Marek właśnie poszedł spać. Też bym poszła, bo nie chce mi się tu samej wałęsać, ale tyle rzeczy do zrobienia i w sumie nie jestem śpiąca dzięki kawie którą też miałam się oduczyć pić. Och ciągle wiatr w oczy. Ale! Jest perspektywa na to, że w końcu zaczną się grubsze przemeblowania w domu. Nie do końca wszystkie jakie bym chciała, ale póki co najważniejsze. Czyli, wstawiamy do kuchni zmywarkę, którą właśnie pragniemy kupić. Oraz wyprowadzka z małego pokoju. Młody musi zacząć mieć swoją oazę. Póki co to kropla w morzu, ale od czegoś trzeba zacząć.

Nic to, MOCY PRZYBYWAJ! Jestem pozytywnie naładowana, szkoda, że tak późno jest, mogłabym podbić dzisiaj świat ;)

niedziela, 5 lipca 2015

Żar tropików.

Skwar niesamowity. Upały odbierają mi chęci do roboty. Człowiek by się położył plackiem i opalił trochę blady tyłek, ale w ten sezon niestety trzeba sobie trochę odpuścić z racji małego robala, który pełza za mną wszędzie. I tak już widnieją na nim pierwsze oznaki nasłonecznienia. Jeszcze się okaże, że po tym lecie będzie bardziej opalony niż matka.

Na działce już mamy basen, niestety ja mogę co najwyżej zamoczyć nogi, bo natura obdarzyła mnie okresem, właśnie w te piękne upalne dni. Nienawidzę tego. Podobno po porodzie bóle menstruacyjne są łagodniejsze... nie wiem kto wymyślił te bzdury, jest jeszcze gorzej.

Przechodzę jakiś kryzys osobowościowy. Nerwowa jestem, nic mi się nie chce robić, z nikim gadać, nie chce mi się nawet wyglądać. Już dzisiaj ogoliłam nogi z przymusu, bo siara tak chodzić jak yeti. Może od jutra wezmę się za siebie? Hahahaha zabawny tekst, co?
Potrzebuję zjeść tiramisu na poprawę humoru. Może nabiorę w końcu jakiejś mocy urzędowej i powrócę do wypełniania mojej wspaniałej listy. Dzisiaj sobie kupiłam dwie pary butów i normalnie bym się cieszyła jak głupia, jak to baba, ale szybko entuzjazm minął. Po pierwsze nie jestem fanką butów, a po drugie to nie są one takie jak bym bardzo chciała, takie kosztują 3 razy tyle, ale szkoda mi kasy. Muszę wymienić prawie całe obuwie, bo podczas ciąży urosły mi stopy i we wszystkich butach się niesamowicie męczę. Japonki to jedyne co mnie nie uwiera.

Za tydzień idziemy na wesele, wypadałoby, żebym się jakoś prezentowała, a tym czasem... borem, lasem, no dramat ogólnie. 7 dni to chyba mało, żebym się doprowadziła do porządku, ale spróbujemy. Muszę coś zrobić z włosami, opalić się i zrzucić oponę, bo nawet moja super luźna sukienka nie jest w stanie jej ukryć. To jest misja na ten tydzień i już nic innego mnie nie interesuje, oprócz mojego syna oczywiście. Zadanie trochę utrudnione wypływającymi cieczami, ale może coś jutro już zelży.

Tak a propos, bym sobie obejrzała jakiś odcinek serialu z tytułu. Ciekawe jak w dzisiejszych czasach by podszedł. Rozmarzyłam się o czasach szkolnych i beztroskim życiu.