poniedziałek, 30 lipca 2012

Sto lat!

Dzisiaj mój chrześniak kończy roczek. Niestety nie odczuwa się tego specjalnego dnia, kiedy pod ręką nie ma solenizanta. Jedyne co mnie pociesza, że w przyszłości nie będzie pamiętał, ze nie było mnie na Jego imprezie urodzinowej. Ale odpalę Ci tutaj świeczkę na torciku, może jak osiągniesz pełnoletniość i rodzice Ci pozwolą przeczytać bloga Twojej matki chrzestnej, to będzie to swego rodzaju miła niespodzianka.



Spełnienia marzeń Tośku :*


sobota, 28 lipca 2012

Dosyć.

Nawet mi ciężko w to uwierzyć, ale jednak. Moja towarzyska duszyczka ma już dosyć imprezowego funkcjonowania. Podejrzewam, ze to nie na długo, ale jednak miło by było trochę odpocząć. Sierpień zapowiada się spokojniej, bo nikt nie ma urodzin, więc nie usłyszę szantażu 'za moje zdrowie się nie napijesz?'. Myślałam nawet żeby sobie zrobić miesiąc wolny od alkoholu, ale to może nie dojść do skutku, bo jednak zimne piwo w upalny dzień to cudowna sprawa.

Porządki w pokoju mnie przytłaczają. Mam problem żeby coś wyrzucić, a potem zapominam że w ogóle to posiadam. Trzeba to zrobić raz a porządnie, bo na raty to tylko przekładam z miejsca na miejsce i nic z tego nie wynika.

Zegarek mi mówi 'idź umyj dupke i do roboty', a tak się nie chce w taki upał.

środa, 25 lipca 2012

Czego?

Doba powinna mieć 48 godzin, koniecznie. Bardzo się staram, ale ciężko jest wszystko zrobić. Chociaż, to co sobie na dzisiaj zaplanowałam jest zrobione (prawie). Tylko ciągle coś po drodze wypada, ciągle ktoś coś chce. Człowiek, nie może spokojnie czegoś zorganizować, bo zawsze się znajdzie coś, co to zepsuje. chociaż muszę przyznać, że coraz lepiej mi wychodzi operowaniem czasem.

Od paru dni po pokoju wloką mi się pierdoły, które muszę jakoś poupychać w pudełka, czy szuflady. Dzisiaj sobie zdałam sprawę z tego że mam graciarnię. Zawsze mi się wydawało, że mnie to nie dotyczy, a nawet nie grozi na przyszłość, ale jednak. Oczywiście nie wynika to z mojego charakteru, tylko ze strachu, ze czegoś mi kiedyś zabraknie. Normalny człowiek wychodzi z założenia, że jak będzie czegoś potrzebować, to sobie to kupi na bieżąco, a ja w tym czasie wyciągnę to z szafy. Zapewne jak trzeba będzie się wyprowadzić, to niepotrzebne rzeczy szybko wylądują na śmietniku, bo nie będzie gdzie ich trzymać. Najbardziej przeraziła mnie ilość moich szmat. Czy człowiek tyle tego potrzebuje??? Chciałabym się mieścić w jednej walizce...

wtorek, 17 lipca 2012

Zapełniona głowa.

Siedzę, w sumie nie na kacu, bo wczoraj dużo nie wypiłam, ale wystarczy, ze to było lane piwo. Bardzo mnie zastanawia co oni tam dolewają, że za każdym razem się źle czuję następnego dnia. Powiedzmy, że się trochę otrząsnęłam z tego zamulenia. Ciągle mi do głowy przychodzą jakieś pomysły, nie jestem w stanie ich zapamiętać, bo coś nowego się produkuje. Tyle rzeczy jest do zrobienia, że ja nie wiem czy do emerytury skończę. Nie powinnam robić miliona rzeczy na raz tylko zacząć jedno i doprowadzić do końca. To jest mój słaby punkcik wszystkich przedsięwzięć. Ja bardzo bym chciała jakiś elektroniczny organizator. Czemu elektroniczny? Wydaję mi się, że to jakoś łatwiej da się ogarnąć niż notes, w którym trzeba wszystkiego szukać. Napalałam się ostatnio na jakiś tablet, ale chyba dam sobie spokój na jakiś czas. Pieniądze ostatnio się mnie nie trzymają. Ciągle coś wypada. Niedługo mam iść na wieczór panieński. Składka wyniosła 100 zł. Ja rozumiem że to się ma raz w życiu i powinno być idealnie, ale mój portfel ucierpi na tym wyjściu okrutnie. Mam nadzieję, tylko, że nie będę musiała się dziwnie przebierać czy robić z siebie głupka.

W ostatnim czasie moje życie towarzyskie się rozkręciło. Stare kontakty się odświeżyły, pełno okazji i takich tam. Nie powiem, miłe to było, ale mam dosyć. Tak na prawdę dosyć. Muszę się zregenerować, bo padnie mi odporność i nie wstanie. W głównej mierze muszę się skupić na codziennym wysypianiu. Nakręciłam się na pracę nad sobą i mimo tego, ze pogoda nie jest najlepsza (a wiadomo, że to u mnie ma wpływ), to już działam. Tylko muszę przestać wymyślać sobie zajęcia dodatkowe i rozpraszać swoją uwagę na ważne rzeczy. Na przykład w międzyczasie pisania notki, ściągam filmiki z ćwiczeniami Qi Gong. Fajna jestem, co? Ledwo się do brzuszków zmuszam, ale już widzę siebie naparzającą treningi jak w Karate Kid. Dziecko się naogląda filmów, a potem marzy się osobisty Pan Miyagi.

Mam ochotę kupić notes :/ Chyba nawet to muszę zrobić.

czwartek, 12 lipca 2012

Nadczas.

Wymyśliłam nowe słówko. Nadczas wyszło z połączenia nadmiar czasu. Oprócz tego, że to ja mam ostatnio dużo wolnego od pracy, to również tych osób nazbierało się całkiem sporo. Jak człowiek nie ma co robić i ma za dużo czasu, to na prawdę zaczyna wkurzać ludzi. Trzeba się przecież gdzieś wyżyć, zmęczyć, a nie maltretować moją osobę. Fizycznie, bądź też psychicznie. Ludzi mają za mało zainteresowań (ewentualnie obowiązków) i nie potrafią wypełnić sobie chwili wolnego.

 Moje wczorajsze plany się nie powiodły, więc je przerzuciłam na dzień dzisiejszy, więc żeby zdążyć trzeba się wziąć do roboty. Myślę, nad sałatką, ale chyba wezmę ją zrobię i nie będę musiała więcej się zastanawiać.

środa, 11 lipca 2012

Okno na świat (chyba nr 2).

Nie jest ono zbyt duże i piękne, ale ma w sobie to coś. 80% widoku to drzewa, 15% to niebo i mały skrawek domku z naprzeciwka. Całe szczęście w tym roku mama mi tu ładne, czerwone kwiatki zasadziła, więc wcale nie jest tak mętnie. Łoł ale się rozpadało, aż chłodem powiało. Deszcz pięknie pachnie. Niestety jeszcze we mnie nie ma tyle szaleństwa żeby wybiec poskakać przez kałuże, poza tym nie mam kaloszy, ale się dorobię, tylko nigdzie nie ma w tęczowym kolorze, a ja chcę tylko takie.

Pojutrze idę do pracy już. O dziwo nie mijają mi te dni w jakimś szybkim tempie. Boję się tylko, że jak wrócę do starego trybu to nie będę miała czasu, czy może bardziej siły, żeby kontynuować moje małe przedsięwzięcia. Ciężko jest zapanować nad moim słomianym zapałem. Tyle się nauczyłam, ze nie wszystko na raz, więc póki co postawiłam na swoją aktywność. Dobrze by było być już w stadium w którym nie ma zakwasów. Ich obecność na prawdę przeszkadza w funkcjonowaniu. Najbardziej o dziwo bolą mnie kostki (na nogach - jakby ktoś myślał ogólnikowo). Bolą, są objedzone przez komary i wyparzone przez pokrzywy. Wpoiłabym do głowy, że trzeba cierpieć dla zdrowia i piękna, ale te użądlenia mi na to nie pozwalają. Małe bzyczące szmaciarze nie chcą się ode mnie odczepić. Co do pokrzyw, jak zawsze unikałam ich jak ognia, tak teraz było mi obojętne, po prostu trzeba było uciec. Pojechaliśmy ze znajomymi na labirynty pobawić się w berka. Brzmi śmiesznie, ale zabawa jest przednia.

Za pamięci! Znalazłam sposób na moje uczulenie po goleniu. Wszystkie te babskie specyfiki można o kant dupy rozbić. Z mamy głupoty (bo myślała, ze to dla kobiet), doszłyśmy do tego, że męskie kremy po goleniu dopiero dają radę. Tak więc polecam.

Sąsiedzi z dołu chyba maryśkę palą bo coś mi zajechało. Może wychylę łba przez balkon to się trochę pośmieję :) Zawsze to lepsze niż dym fajki.

Plan na resztę dnia jest dość ścisły. Joga (bo nic innego nie zdołam), pójdę chyba kupić sobie bób, może w końcu za kurze się zabiorę (chcę zdjąć wszystko z półek do pudełka i nigdy tego nie wystawiać, zawsze to szybciej się szmatą porusza). No i muszę zaspokoić moje uzależnienie - "Przyjaciele".


Doszłam do tego, że już chyba kiedyś tak zatytułowałam notkę, ale w związku z tym że to mój słaby punkt, pozwolicie, że nie będę wymyślać nic innego :)

poniedziałek, 9 lipca 2012

Wirusy.

Głównie te wirusy dotyczą mojego komputera. Kulturalnie sobie siedzę, a tu nagle BUM! Jakieś powiadomienia i w ogóle. Po ostatniej naprawie laptopa nie wgrywało się na niego żadnych antywirusów i teraz trzeba będzie go wyleczyć. Muszę się popytać, bo niestety jestem cywilizacyjnym tępym strzałem i w ogóle nie rozumiem co tu mi piszą.
Drugiego wirusa mam w głowie. Zatruł mi połączenia ruchowo-mózgowe. Z resztą chyba wszystko mi zatruł. Weekend mi minął pod hasłem piżama party. Cały dzień w piżamie, a wieczorem party. Odpoczęłam i się wybawiłam jednocześnie, ale ten stan nie chce mi przejść, a wypadałoby żeby weekend jednak nie trwał dłużej niż 2,5 dnia. Wolne od pracy to zgubna rzecz.

czwartek, 5 lipca 2012

Wolne.

Z przerażeniem myślałam o lipcu w kwestii pracującej. Zaczął się sezon na urlopy i wydawało mi się, że to będzie miesiąc wyciągnięty z życiorysu. A tu niespodzianka i mam na prawdę całkiem znośne zmiany. Na przykład mam teraz aż 8 dni wolnego. Można nazwać, że się cieszę, jest tylko mały psikus który hamuję tą moją radość. Wypłata jest dopiero we wtorek i jakieś konkretne przedsięwzięcia finansowe są na spalonej pozycji. Nie trudno mi o kasę, ale nie lubię w miesiącu wydawać więcej niż założyłam, że wydam. W robocie to może bym złotówkę wydała na zupkę chińską i to tylko wtedy gdybym bardzo zgłodniała. Drugą wspaniałą rzeczą, która musiała mi się właśnie teraz przytrafić to okres. Piękna pogoda, można by było pojechać nad wodę, albo rowerem pojeździć, trochę ryjca bladego opalić. To nie! Łamie mnie kręgosłup i rozrywa macice. Pocieszam się tylko, że powoli to zacznie mijać.

Co do mojego telefonu. Dla sprostowania tym, którzy mają mnie za debila (a znalazło się Was paru!), zrobiłam przecudowne porównanie telefonów na które mogłam sobie pozwolić i wybrałam taki, który najlepiej mi pasuje. Nie radzę sobie z nim do końca bo to dotykowy, a wcześniej nie miałam z takimi do czynienia, więc to tylko kwestia wyuczenia, i przyzwyczajenia. Jedyny feler tego telefonu jest taki, że się wyłącza, ale to nie ma nic wspólnego z moim wyborem, tylko z usterką sprzętu.
Przykro mi się zrobiło, że tak o mnie myślicie...
...już mi przeszło.