wtorek, 16 lutego 2016

Jak leci...

Piszę jak leci, bo nie potrafię się osadzić w żadnych normalnych ramach tematycznych na dzisiejszy dzień. Zresztą... nie chce mi się. Cały poniedziałek załatwiałam różne sprawy, względnie pozytywnie, nie licząc służby zdrowia. Okazuje się, że pani pielęgniarki do oczu nadal nie ma, a na ortopedę czeka się 1,5 roku. Po co ja w ogóle szłam coś badać? Teraz tylko się denerwuję i mam poczucie, że skoro tyle się nałaziłam to trzeba to zakończyć. Dzisiaj pojechałam do Leśnicy do apteki, bo tylko ta chciała dla nas zamówić lek. Kobita jeszcze z wyrzutami, że jak coś zamawiam to mam być, no to byłam, szkoda, że leku nie było. Ach, to wszystko to jakieś nieporozumienie. Kiedy to się skończy?

Grzywka za mną chodzi. To jest straszne, bo wiem, że zawsze żałuje i sobie obiecuje, że nie, a potem znowu ją chce. Jeśli zetnę, to nawet nie będę jej rozpuszczać, jak zawsze. Co za głupota z tą grzywką. Człowiek potrzebuje jakiejś zmiany w życiu i wiecznie się na tych włosach wyżywa.

Czytam książkę o dwulatkach. Zaraz mnie będzie dotyczyć bunt, o ile nie już. Uwielbiam swoje dziecko, jest na prawdę wspaniałe, ale wychowanie chyba mi się wymyka spod kontroli. Wchodzi mi na głowę (dosłownie i w przenośni), jego potrzeby są zawsze najważniejsze (matka na szarym końcu), ma momenty, że wszystko jest na NIE. I co wtedy robić?!?!?!
Najgorsze jest to, że człowiek sobie zdaje sprawę, że to jego wina, ale nie potrafi tego ogarnąć. Ja nie umiem ustalić sztywnych zasad i reguł, nic więc dziwnego, że młody czasem nie wie o co chodzi. Sama czasem nie wiem o co chodzi. To jest obrzydliwie trudne.
No i druga ważna rzecz, której nie umiem wprowadzić, to rytuały i organizacja. Powinniśmy mieć ustalony rytm dnia, a niektóre rzeczy nawet co do godziny, a ja nie umiem tego wprowadzić. Krzychu śpi kiedy chce, je kiedy chce, sra kiedy chce... paranoja.

W tym miesiącu poszaleliśmy z książkami dziecięcymi. Chcieliśmy uzbierać nasze kolekcje, a że promocja była, to nabyliśmy w ciągu 3 dni prawie 20 książek. Z Markiem chyba się bardziej cieszymy niż Krzychu. Teraz się biję po łapach, jak mam ochotę coś mu kupić, bo trochę kasy na tego pana poszło. Żeby nie było, to nie kwestia zabawek, ale choćby przyborów, do robienia różnych rzeczy. Kto by pomyślał, że wełna jest taka droga. Zdzierstwo.

niedziela, 14 lutego 2016

Nie po myśli.

Czego nie chcę załatwić, to ciągle nie wychodzi. Lekarze, to już temat rzeka. Oprócz tego, że ciągle muszę za nich płacić, to jak już chcę iść na nfz to nie można takich znaleźć. Uwielbiam polską służbę zdrowia.
Ostatnio jednak zmarnowałam półtorej godziny na czekaniu w kolejce do kancelarii kościelnej, ale okazało się, że pani mnie źle poinformowała i czekałam do mecenasa, a nie do księdza. Miałam w tym czasie szykować jedzenie, bo idę do pracy, ale całe szczęście babcia wspomogła, bo nie wiem, jak długo jeszcze bym siedziała.

Rozchorowałam się. Wiele rzeczy zniosę, ale nie zatoki. Glowa mi łupie jak w kopalni. Nie mam nawet siły się sobą porządnie zająć. Każdego dnia dłuży się lista z rzeczami które trzeba wykonać. To nawet nie są zaległości, tylko codzienne obowiązki.

wtorek, 9 lutego 2016

Robota.

Przetrwałam pierwszy i najgorszy okres w pracy. Inwentaryzacja to nic fajnego, ale mnie jakoś przeszło, powiedziałabym nawet wesoło. Chyba musiałam wyjść do ludzi. Szkoda, że po pracy już nie jest tak fajnie. Nie mam siły na nic, marzy mi się tylko prysznic i łóżko. Niestety i jedzenie się czasem kończy i wtedy jest najgorzej.
Plany na przyszłość? Powrót od marca na cały etat.
Nie wiem jak ja to ogarnę. Mam nadzieję, że syn mnie będzie poznawał...