wtorek, 26 sierpnia 2014

Wiatr w oczy.

Myślałam, że jestem przygotowana na odejście Taty. Chorował tyle czasu, i koniec zbliżał się wielkimi krokami, ale przyszło co do czego to nie umiem tego ogarnąć. Przychodzi moment załamania i nie wiadomo jak sobie to wszystko wytłumaczyć. W ciągu dnia mogę funkcjonować, ale podświadomie odczuwam jakiś lęk, jakby wojna miała zaraz wybuchnąć, jakby wszyscy mieli odejść. Dziwne i ciężkie do ustalenia uczucie z którym nie umiem sobie poradzić.
Do tego dodajmy niewyspanie, zmęczenie, głód i frustracje świeżej matki. Myślę, że obecnie mam problem z osobowością. Chyba na lekarza za wcześnie, ale muszę jakoś zorganizować efekt naprawczy.

Patrzę, na tego syna mojego i myślę sobie, że muszę się wziąć w końcu w garść. W ciąży najadł się matki stresów i dalej ciągnie je z mlekiem... Wystarczająco dużo.

Nie wiem jak, bo okoliczności nie są sprzyjające, ale musi wszystko wrócić do normy. Z podkreśleniem na 'musi'.

piątek, 22 sierpnia 2014

A New Star is born.

Wczorajszego dnia odbył się pogrzeb mojego Taty. Piszę o tym tylko dlatego, że zdarzało mi się pisać o Jego chorobie. Próbuję to zdarzenie wyprzeć z głowy, niestety wszystko wraca jak bumerang, nie pozwalając kontrolować emocji. Mówią, że czas leczy rany...


czwartek, 14 sierpnia 2014

Burza.

Już 21 lipca w nocy. Dotarłam w końcu na salę porodową. Znowu podpięli mnie pod KTG i znowu nie mogłam rozchodzić skurczy. Niewiele pamiętam z tego co się działo, wiem, że obracali mną ciągle na boki i wymachiwali moimi nogami. W końcu usłyszałam, że mam rozwarcie 8 cm, w pół godziny. Myślę sobie, już bliżej niż dalej, i szybko nawet poszło, ale usłyszałam zaraz jak lekarz (nie wiem nawet w którym momencie się tam pojawił), mówi: tniemy. Z przerażeniem popatrzyłam na Marka. To była ostatnia rzecz jakiej się spodziewałam przy własnym porodzie. Tętno małego spadało, więc trzeba było się śpieszyć. Pani która się mną zajmowała (miła, w okularach i tyle co wiem na jej temat), musiała mi pchnąć młodego z powrotem w kanał rodny. No i na sale operacyjną.
Może to wszystko nie brzmi drastycznie, ale były to jedne z gorszych chwil w moim życiu.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Cisza przed burzą.

Młody śpi po kąpieli, powysyłałam bliskim zdjęcia, oznajmiłam, że wróciliśmy i żyjemy, więc mogę pisać dalej o wspaniałym porodzie.
Stanęliśmy na cieknących wodach płodowych. To były one. Strach mnie ogarnął z jednej strony, ale z drugiej chciałam mieć to już za sobą, bo miałam dosyć swojej nieudolności fizycznej. Dostaliśmy się do szpitala, do jakiego chcieliśmy. Całe szczęście było gdzieś przed 22:00 bo w izbie przyjęć nie było nikogo. Wzięto mnie do zbadania, trochę zalałam gabinet swoimi wodami, ale co zrobić, wiadra nie miałam żeby sobie podstawić. Zrobili ze mną wywiad ogromny. Dobrze, że Marek stał obok, bo mnie rozpraszały skurcze, które się pojawiły. W ogóle takie formularze powinny wypełniać ciężarne na długo przed porodem, a nie w momencie kiedy rozrywa im macice.
W każdym razie zadecydowano, że idę na oddział patologii ciąży poczekać na skurcze i rozwarcie, a Marek musi się gdzieś podziać. Położyli mnie do łóżka, zrobili KTG i powiedzieli, żebym poszła spać. To tyle wskazówek. W pokoju była jeszcze jedna dziewczyna, ledwo po porodzie. Na początku nawet chwile pogadałyśmy, ale nadeszła pora spania, oczywiście nie moja. Zaczęły mi się poważniejsze skurcze, niestety z bólu przestałam cokolwiek ogarniać. Nie wiedziałam co ile one występują, nie mogłam się zwlec z łóżka i próbowałam w tym wszystkim nie obudzić biednej rodzicielki śpiącej obok. Cierpiałam w milczeniu, co najmniej jak w sekcie scjentologów Katie Holmes podczas porodu. Jakimś cudem dotarłam do położnej, średnio miłej, która mi powiedziała, ze zamiast spać powinnam rozchodzić skurcze, i że mogłam się zapytać, ale pewnie się uważałam za mądrzejszą. Mało z tego wszystkiego pamiętam, w każdym razie na pewno tarzałam się tam po podłodze z bólu.
"Ma pani niecałe 3 cm rozwarcia. Proszę dzwonić po męża, idziemy rodzić!"

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Że niby to już?

"No ten brzuch Ci się obniżył, chyba niedługo będziesz rodzić, to pewnie kwestia dni" - mówili. Myślę, sobie, że to nawet lepiej wcześniej urodzić, niż czekać i przechodzić i urodzić byka. Może trafie na 17 lipca, na urodziny cioci, byłaby fajna data. 17 lipca minął.
"Jeszcze trochę pani pochodzi w ciąży, wszystko jest pozamykane, dzidziuś jest wysoko i wcale mu się nie śpieszy" - rzekł ginekolog. No to myślę sobie, może to i lepiej, wszystko w domu porządnie przygotuje, a może trafie na 30 lipca to razem z kuzynem będą obchodzić urodziny.
Mijają dwa dni. Niedziela, dzień jak co dzień. Siedzę u mamy i zbieram się, bo zaraz Marek ma po mnie przyjechać. Standardowe siku na koniec i prawię idę. Prawię, bo zakładam gacie na tyłek a siku dalej leci. Patrzę i co widzę? Różowa plama. Krzyczę do mamy z zapytaniem jakiego koloru są wody płodowe, mama odkrzykuje, że przeźroczyste, więc mi ulżyło. Idę, bo muszę i każe Markowi jechać szybko do domu bo jednak siku różowe też nie bywa. Sprawdzam i wnioskuje, że to czop śluzowy. Mogę urodzić za chwilę, a mogę za miesiąc. Staram się nie panikować. Jednak zaczyna ze mnie dużo lecieć... i to już nie jest czop śluzowy...

piątek, 8 sierpnia 2014

Big BUM!

Nastała nowa era. Na świecie pojawił się mój syn. I jak przystało w zaistniałej sytuacji, nie mam czasu, żeby opisać ten przypadek dokładniej. Przynajmniej na razie. Pisania jest dużo, ale roboty w domu, a tym bardziej nad noworodkiem jest jeszcze więcej. W takich okolicznościach wymagana jest cierpliwość.