czwartek, 29 grudnia 2011

Między pomiędzy.

Zabiegana jestem. Zgodziłam się na ponadprogramowe przychodzenie do pracy. Pewnie gdybym nie musiała to jakieś zajęcie bym sobie w domu znalazła, ale najprawdopodobniej by to był czas w większości zmarnowany, a tak to albo mi zapłacą, albo oddadzą te godziny. W sumie patrzę się na około i widzę niemiłosierny bałagan. Łóżka nie ścieliłam od trzech dni, ale... trzeba wywietrzyć kołdrę czasem. Było by miło z mojej strony jeszcze w tym roku to posprzątać. Może zaraz zorganizuje jakieś działania czyszczące, jeśli się wyrobię przed pracą.

Kolejna książka Cobena zakończona. Obawiam się że w bibliotece został jeszcze tylko jeden tytuł, którego jeszcze nie przeczytałam, a resztę trzeba będzie z komputera. Dostałam od mamy książkę Debbie Ford "To będzie najlepszy rok Twojego życia". Dobrze się ją czyta, zobaczymy tylko czy coś mi pomoże, bo ostatnie dwa lata ubiegały z dodatkowym pakietem mało przyjemnych zdarzeń. Na razie znalazłam taką ciekawostkę: zbadano, że by na zawsze zmienić jakieś zachowanie czy zwyczaj, potrzeba dwudziestu ośmiu dni. NA ZAWSZE... zastanawiające. Teraz jak wiem, że to zajmuje niecały miesiąc, to mam wrażenie, że łatwiej się zabrać do zmiany nawyków. Niestety u mnie jeszcze działa system 'od jutra'.

niedziela, 25 grudnia 2011

The day after

Teraz mogę na spokojnie coś skomentować odnośnie świąt. Wczoraj miałam strasznie zepsuty humor. Tak, że aż do wyliczającej potrawy mamy poszło pytanie czy jest wódka uwzględniona. Nie mam problemu, że jestem sama z rodzicami, bo od paru ładnych lat w takim zestawieniu istniejemy, tylko ta cała napięta atmosfera na około, że aż sami nie wiedzieliśmy jak się zachować. W gruncie rzeczy nasza Wigilia trwała 25 minut i wszyscy się rozeszliśmy.  Podejrzewam, że gdybym miała inne nastawienie byłoby o niebo lepiej, ale cóż. Może kiedyś się to zmieni...

Pasterka zapowiadała się kiepsko, padało, chętnych było mało i ogólnie plan był na 2 piwa i do domu, no ale.... to w końcu pasterka i ludziom nie przeszkadza nic. Zebrała się bardzo duża grupa. Do 5 rano kolędy śpiewano (wykrzykiwano wniebogłosy) nieustannie i muszę powiedzieć ku memu zdziwieniu, że chłopaki znali wszystkie zwrotki perfekcyjnie. Było na prawdę uroczo, świątecznie i przede wszystkim bardzo radośnie.

Czasem by się chciało mieć takie tradycyjne Święta Bożego Narodzenia. Jak się chodziło do szkoły to miało się większe pojęcie na ten temat. Robiło się samemu szopkę, albo witraże, albo lampiony na Roraty na które uwielbiałam chodzić i to jeszcze całkiem niedawno. Mogłabym nawet się na nie skusić mimo moich obecnych w głowie konfliktów religijnych. Z ciekawości zobaczyłam sobie jakie są tradycje świąteczne. Można by było kiedyś zacząć to wszystko odczuwać, albo nawet i własne tradycje gdzieś wcisnąć. Czy w ogóle ktoś jeszcze pamięta, że zasiadało się do stołu dopiero po ukazaniu się pierwszej gwiazdki na niebie? Eeeh co się dzieje z tym światem?

Jeszcze kiedyś tak będzie...

sobota, 24 grudnia 2011

Wigilia.

Jeden z najgorszych dni w roku. Pół dnia siedziałam w pracy obsługując niedobitków, którzy się zorientowali, ze święta są. Druga kasa wysiadła na jakiś czas, spóźnialskich było okropnie dużo i kompletnie nie oszczędzali mojej osoby, tak więc wyszło mi kolejne manko, na szczęście parę złotych i pokryło się z nadwyżek wiec mój (pusty) portfel nie został naruszony. Teraz muszę się przygotować do kolacji. Nie wypada tak bardzo nienawidzić świąt, więc może zachowam jeszcze dla siebie opinie o tych wszystkich fałszywych radościach (nie)ludzkich. Jeszcze... bo kiedyś cierpliwość mi się skończy.


Idę spędzić Wigilię z bliskimi. Z mamą i tatą którzy już zdążyli się powydzierać na siebie. Fajna to jest sprawa? No cóż... przynajmniej są.

czwartek, 22 grudnia 2011

W głowie.

Pada śnieg. Niestety nie prószy, tylko pada, osiądzie na drzewach, a na ulicy zrobi ciapę, co pod każdym względem jest denerwujące nie ważne czy poruszasz się rowerem czy idziesz. Może autem jest znośnie, ale do tego auta też trzeba dojść. Nie ma innego wyjścia jak sprawić sobie błotnik. W ciapę to żadna robota. Najlepiej by było mieć go już teraz bo dzisiaj się szykuje dużo załatwiania, więc dużo jeżdżenia. Mi to w sumie nie przeszkadza, ale trochę wstyd chodzić w płaszczu obryzganym błotem. Kiedyś by to było nie do pomyślenia, żeby w grudniu używać roweru, a teraz to jak wyzwanie. Nawet obcasy już w tym brały udział, chociaż to był pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz. Kolana miałam niemalże pod brodą.

Pojechałam wczoraj kupić sobie buty do pracy. Moja stopa wyciągnięta po dwunastu godzinach z adidasa wygląda jak wyciągnięta po 12 godzinach z gorącej wody czyli totalne zmarszczki. Buty potrafią być wilgotne następnego dnia. Fakt, że mam gładziutkie stopki po takiej kuracji, ale w żaden sposób to nie jest zdrowe ani pachnące. Z kupnem butów też nie było łatwo, bo w sklepach stawiają raczej na kozaki. Musiałam kupić zwykłe tenisówko-baletki. Problem się nie rozwiąże, bo to ani materiału dobrego nie ma ani nic, jedyny plus jest taki, że nie muszę ubierać skarpetek czyli ich niszczyć. Zawsze to jakaś oszczędność.
Miałam w Empiku załatwi sprawę dla mamy, skończyło się na kupnie kalendarzyka (oczywiście załatwiłam co miałam załatwić). Nowy kalendarz kojarzy mi się z rozpoczęciem nowego okresu ze zmianami i takimi tam pierdołami. Sprawia mi frajdę samo wpisanie urodzin i świat. Doszłam do tego nawet ze w dniu moich imienin obchodzi się święto muzyki. To nie przypadek - mówię Wam! Pomyślałam, że można sobie trochę urozmaicić nudne życie i zacząć obchodzić głupawe święta. Byłoby fajnie w Dzień Lotnictwa móc się przelecieć samolotem, zapewne to nie będzie możliwe ze względu na ograniczenia finansowe i czasowe, ale przykładowo można skleić model samolotu, albo w Dzień Ryby zjeść rybę na obiad, albo w Dzień Lasu pójść na spacer do Lasu, albo w Dzień Orgazmu pobijać rekordy z poprzedniego roku. Ha! To jest wyczyn. Postawiłam sobie za cel życiowy brak monotonności.

Z roku na rok święta wyglądają coraz gorzej. Mniej ludzi przy stole, nikt się nie dogaduje, a mi się już nie chce udawać, że jest wesoło. Najlepiej je obchodzą ci co mają religię w głębokim poważaniu, a przecież to głównie na tym się opiera. Najweselszą partią jest pasterka. U mnie na osiedlu obchodzi się ją w bardzo dobrym, wesołym klimacie. Idzie się do baru, wszyscy się cieszą, czasem śpiewa się kolędy pod stacją razem z jej kierownikiem. Nawet mi się nie śni z tego wyrastać. Dla normalnych ludzi przygotowania, sprzątanie, gotowanie to jest coś, u mnie w tej kwestii występuje konflikt interesów z mamą. Uwielbia wszystko robić, wręcz ją denerwuje kiedy ktoś Jej się pląta pod nogami a potem lubi narzekać, że wszystko musiała robić sama. Cóż, ten typ tak ma. Nawet przy ozdabianiu mojego pokoju nie mam specjalnie głosu dlatego pozostaje mi czekać na własne 4 kąty. Odwale taką scenografię, jak z filmów amerykańskich.

Włączam moje instynkty śledcze. Próbuję znaleźć przyczynę mojego zmęczenia oraz ogólnego zdezorientowania. Ostatnio w pracy walę manko za mankiem. Przykre to ze względu na brak siana. Już popłynęłam w granicach 80 zł. I te myśli co można za to kupić. DAMN! Przyjęłam kiedyś, że trzeba sobie dobre rzeczy wmawiać, a mi kolejne niepowodzenia podważyły wiarę w pozytywne myślenie, wręcz na samą myśl stania na kasie pociły mi się ręce. Cały dzień muszę się skupiać, w sklepie jest dużo ludzi i jeszcze więcej chwastów (durnych pseudo-ludzi), no i dzień kończy się brakiem w gotówce. Przy okazji mojego śledztwa wykryłam braki farmaceutyczne w mojej krwi. Skończyły mi się tabletki z żeń-szenia które dawały mi energii. Nie wiem czy to tylko zbieg okoliczności czy podświadomość, ale biorąc je czułam się o niebo lepiej. Niestety nie zamierzam iść ich kupić. Siłą perswazji wmówię samej sobie, że jestem robocopem!
 Piosenka zupełnie nie związana z aż tak poważną tematyką jak podejście do życia, ale dotarła do mnie z przekazem jaki ma w tytule (i jaki ja mam w tytule) i bardzo pozytywnie na mnie działa, najlepiej z rana sobie puszczona...



W oczekiwaniu na Wielką Trójcę z Londynu idę się pozbierać do kupy.

czwartek, 15 grudnia 2011

Wypastowane buty.

Troszkę źle się czuję. Mama mówiła, że ciśnienie będzie dzisiaj niskie i faktycznie trochę mi szumi w głowie, ale dwie godziny temu wypiłam duży kubek kawy, więc ja nie wiem dlaczego już przestaje działać.
Znowu mnie nachodzi uczucie, żeby dzisiaj nie pisać, bo nic błyskotliwego z tego nie wyjdzie. Kiedyś siadałam i bum. Minimum godzinę waliłam w klawiaturę bezustannie, a teraz muszę się zatrzymywać, pomyśleć, zrezygnować, wrócić, albo jak w tej chwili, pójść na kibel i się zastanowić czy ta notka w ogóle ma sens i czy nie wyjdzie gorzej niż słabo. Zobaczymy...

Ciąg dalszy... Otóż wiadomo, że ubikacja jest bardzo twórczym miejscem, zwłaszcza panując na tronie, ja jednak na dzisiaj wybrałam prostszą wersje, czyli książkę. Sprawiła ona (razem z wyżej wymienionym niskim ciśnieniem), że poczułam się senna. Chciałam tylko poleżeć 5 minut, żeby oczy odpoczęły po czytaniu i tak właśnie z 10:50 zrobiła się 14:20. Fajnie, co? od razu po porannej wiadomości od mamy ja wiedziałam, że ten dzień trzeba spisać na straty. Mam trochę rzeczy do zrobienia i w obecnej chwili zero sił. W ogóle śniła mi się ciocia. Zawsze się zastanawiałam dlaczego wszystkim śni się na okrągło, a mi wcale. Utrata bliskiej osoby skłania do jakichś myśli i to często się przekłada na sny, więc dlaczego mi dopiero teraz kiedy temat dawno jest zamknięty. I to jeszcze ciotka sypnęła dobrym tekstem, oczywiście którego nie mogę sobie przypomnieć, ale to było coś w stylu "co cię boli?". Może powinno coś mnie boleć w tej sprawie? Nie wiem co to było.

Wracając do czytania. Kolejna książka Cobena odhaczona i następna jest w moim posiadaniu i już zawładnęła moim.... czymkolwiek tam książka może zawładnąć. Niedługo w bibliotece już nie znajdę części których nie przeczytałam, więc inne z listy trzeba będzie na komputerze czytać, co nie będzie dobrą rzeczą. Nie jestem przeciwnikiem skomputeryzowania książek, tylko fanem wygody. Chociaż lubię różne nietechniczne stare wyroby. Wielki bestseller "Bogaty ojciec, biedny ojciec" już nie czyta się tak dobrze jak na początku. Teraz kiedy jestem w momencie inwestycji, akcji, weksli, obligacji i szalonego życia biznesowego, wiem, że to nie moja bajka. Chyba już kiedyś o tym pisałam, że powinnam żyć w czasach "Domka na Prerii" dojąc krowy i wspierając męża.

Skończyła się druga kawa. Pewnie zadziała na wieczór. Większa mnie ochota nabrała na pisanie niż rano, ale nadal jest trochę opornie, więc nie mogę tego ciągnąć, ponieważ większość swojego cennego czasu przespałam. Może chociaż wytłumaczę o co mi chodziło z tym tytułem. Wszyscy wiedzą, że jako dziwny człowiek nie robię wielu rzeczy, które robią normalni, cywilizowani ludzie. Jedną z takich rzeczy było pastowanie butów. Owszem zdarzyło mi się ale w na prawdę kryzysowych momentach czyli jakieś 5 razy w życiu (tym dorosłym). Uważam, ze jest to duży krok mojego rozwoju. Może niedługo zacznę prasować, albo rozczesywać włosy. Coraz więcej dzieci na około i przecież trzeba im jakiś przykład dać. A czego ja ich nauczę? Dojenia krów?

niedziela, 11 grudnia 2011

Jak nie urok to sraczka.

Dawno mnie tu nie było. Nie żebym nie miała czasu, zaglądałam tu sporo razy ale jakoś mi chęci odchodziły od pisania. Weny dostaję wtedy, kiedy nie mogę niczego zanotować, wiec od tygodnia staram się pamiętać o czym chciałam napisać i zapewne połowa mi gdzieś umyka.
Złośliwość Matki Natury. Kiedy coś dolega, przeszkadza, trzeba to zbadać natychmiastowo, żeby dobrze określić przyczynę i zacząć leczenie. Na czym więc polega problem? Na długim okresie czekania na wizytę lekarską, bądź badanie okazuje się tak drogie że nas na nie nie stać, a kiedy już dochodzi do wyżej wymienionej wizyty, bądź znajdą się pieniążki, wszystko z naszym organizmem jest w jak najlepszym porządku. Zmierzam do tego, że mam co jakiś czas wkurzające bóle głowy, charakteryzujące się czymś podobnym do kaca po ciężkiej imprezie. Oczywiście żeby było śmieszniej najczęściej występują w dni wolne potrafią się utrzymać do dwóch dni i nie reagują na tabletki przeciwbólowe. Żeby mi coś wyszło podczas badań musiałabym mieć coś trwałego w głowie, chyba że uznają, że są to migreny, czego bym sobie nie życzyła, bo to zmora życiowa jest. Tomografia komputerowa głowy i elektroencefalogram to badania które bym sobie sama wskazała na moje dolegliwości. Miałam je zrobić już dawno temu, kiedy mi się pojawiły te dziwne zawroty, ale się skończyły, ja o nich zapomniałam i sprawa została niedokończona...

piątek, 2 grudnia 2011

Pobudka.

Nie wiem dlaczego słowo pobudka zawsze piszę przez Ó. Dobrze, że komputer poprawia za mnie błędy bo bym wyszła na kompletnego jełopa ortograficznego. Dużo czytam, jednak dyktanda zakończyły się na poziomie podstawówki więc zwalmy to wszystko na edukację. Co więcej, mam na nich jeszcze parę skarg. Jako ze książkę Cobena zostawiłam u Mańka to w domu do snu czytam "Bogaty ojciec, Biedny ojciec", i w niej oto czytam jak to w szkole nie potrafią nauczyć dobrego funkcjonowania w życiu. Każdy to wie, jednak się lepiej robi kiedy bestseller trąbi o tym na prawo i lewo. Niestety nie przeskoczy się naszych mistrzów edukacji.

Myślałam, że pierwszy dzień grudnia spędzę aktywnie między innymi odkopując swój pokój z gruzu, jednak mój stan fizyczny mnie zawiódł. Specyficzny ból głowy już trzeci raz się ujawnił, więc muszę uruchomić moje zdolności śledcze i znaleźć przyczynę. Mama próbowała mi w tym pomóc, ale po pierwszych słowach "jesteś w ciąży" zrezygnowałam z takiego asystenta. Takim sposobem moje działania musiałam przełożyć na dziś. Jest już 11:30 a mi nadal się nie udało ruszyć. Komputer jest cholernie zgubny. Chociaż plusem jest, ze zrezygnowałam z wielu przyzwyczajeń zwłaszcza czysto rozrywkowych jak gierki, czy śmieszne portale, jednak za dużo rzeczy mnie z nim wiąże. Serial, muzyka i Disney. Tak, powróciłam do muzyki, bo nie mogę funkcjonować kiedy czegoś z nią nie robię. Wiem, ze to nienormalne, ale jestem uzależniona od niej jak od powietrza. Seriale ograniczyłam do jednego odcinka tylko w dni wolne, ale 40 minut leci. Staram się przynajmniej w tym czasie jeść, moczyć nogi czy coś takiego. Powróciłam do oglądania Ally McBeal. Teraz inaczej to wszystko wygląda, więcej rozumiem niż wtedy kiedy byłam gówniarą bez pojęcia o życiu dorosłych. Co do Disneya to po prostu ściągam go kilogramami dla pokoleń i przede wszystkim samej siebie, bo go uwielbiam. Widać straszną przepaść między bajkami z lat osiemdziesiątych a z obecnych czasów. Jak się zastanowię to odczuwam dziwny strach przed tym co ma być jutro.

Jak już wspomniałam kiedyś, zrezygnowałam z pomocy organizacyjnej swojego czasu. To był błąd, ale próbuje to naprawić. Nie wiem jaki system mam obrać. Samo myślenie jest meczące. Podoba mi się jak ktoś ma gruby organizer i tam zawarte wszystkie ważne informacje i spotkania, z drugiej strony kobieta ładniej wygląda z torebką w normalnych rozmiarach a nie jak z tobołem do przeprowadzki. Poza tym jakie ważne rzeczy ja bym miała do zapisania...pff. Dlatego dorobiłam się malutkiego (wręcz tyciego) kalendarzyka, żebym nie zapomniała na przykład o zaniesieniu książek do biblioteki bądź o Święcie Niepodległości i do tego również tyci, sekretny notesik w którym zapisuje rzeczy które powinnam wykonywać prędzej lub jeszcze szybciej. Jedyny mankament jest taki, ze powinnam do niego częściej zaglądać i robić to co zapisałam, ale do tego etapu też kiedyś dojdę.

Teraz proszę mi wybaczyć, ale mój porządek mnie woła, żebym go znalazła, a lustro mi mówi, ze dziś wieczorem jest impreza i wypadałoby wyglądać jakkolwiek chociaż trochę lepiej. Włączam pozytywną muzykę, napawam się energią, uruchamiam motorek w pupie i działam.