czwartek, 26 marca 2015

Ciągle coś.

No właśnie, aż ciężko na bieżąco to 'coś' zanotować.
Po pierwsze:
ciężko nadążyć za moim synem, który zaczął się przemieszczać. Niestety się ciągle denerwuje, bo woli już na stopkach szaleć, a nie na jakichś tam kolanach. Rozpoczął się okres łażenia przy meblach, no i oczywiście WSZYSTKIE SZAFKI SĄ MOJE!!! Zaczynam przeczuwać, że będziemy częstymi gośćmi pogotowia ratunkowego.
Po drugie:
wylazł trzeci ząb, a dokładniej lewa, górna jedynka. Znowu marudzenia i histerie, ale trzeba przyznać, że jakoś łatwiej mi się ogarnia te momenty i już coraz mniej mam załamań nerwowych. Początki były straszne, ale chyba występują gorzej ząbkujące dzieciaki.
Po trzecie:
i najgorsze... dostałam dzisiaj okres. Przez tyle czasu go nie miałam, że zapomniałam co to znaczy ból jajników. A dzisiaj, proszę, wyleciał jak gdyby nigdy nic. Po drugim takim wydarzeniu mam się zgłosić do ginekologa. Zaczyna się wydłużać moja lista specjalistów do odwiedzenia.

Zaczął się okres działkowy, okres, który uwielbiam i nienawidzę równie mocno. Ponieważ ciężko z młodym wysiedzieć w domu to wychodzimy na pole. Dobrze kiedy śpi, i można coś pokopać i przy okazji rozładować napięcie. Gorzej jak nie śpi i nawet zapychanie buzi nie pomaga, trzeba wtedy zwiedzać.

Od jutra Marek ma urlop. Muszę ogarnąć moją wielką listę i ją po prostu wykonać. Czuję nawet ekscytację. Jestem dobrej myśli, chociaż gdzieś się pałętają myśli, że może wyjść jak zawsze. Nic to, włączmy pozytywne myślenie.

piątek, 13 marca 2015

Piątek trzynastego.

Znowu. Mam wrażenie, że ostatnio ciągle tylko pechowe dni. W sumie przesądna nie jestem, ani nic specjalnego mi się nie stało, ale ludzie z taką wiedzą emanują złą energią.

... a nie, przepraszam, stało się. Mój syn zaczął mnie gryźć podczas jedzenia. Myślałam, że nie może być gorzej niż karmienie jednym tylko cyckiem, ale jednak może - karmienie jednym obolałym cyckiem. Muszę się wziąć za to, bo po okresie laktacji będę wyglądała kompletnie niewyjściowo, a silikonu sobie w klatę nie strzelę.

Jutro dzień wolności. Marek zajmuje się młodym i domem, a ja leżę plackiem... Piękne by to było, niestety jest kupę roboty zaległej, którą muszę nadrobić. Boję się, że tyle tego jest, że aż nie zrobię nic pożytecznego.

wtorek, 10 marca 2015

Wiosna!

Nastał piękny dzień, kiedy porzuciłam płaszcz zimowy i wyszłam z domu w samej bluzie. Lżej o sto kilo. Człowiekowi od razu wygodniej żyć, bez dodatkowych szmat. Krzychu również dzisiaj zrzucił gorący kombinezon i odział się w zieloną gangsterską kurtkę z futerkiem. Trzęsiemy okolicą.
Chce się działać, kiedy słońce świeci...

Jestem przemęczona. Nawet myślałam ostatnio o porzuceniu karmienia piersią. To jest ogromne poświęcenie mojego organizmu. Już nie mogę się doczekać, kiedy wszystko wróci do normy. Pewnie wtedy znowu zajdę w ciążę i historia się powtórzy, tak jak to zazwyczaj lubi robić. Trochę się martwię swoim wyglądem. Młody jada już tylko z jednego cycka i jest on mniej więcej ze 3-4 rozmiary większy niż drugi. Pod płaszczem nic nie było widać, ale w lato? Nawet nie ma jak tego zakryć. Już myślałam, że na koniec karmienia jeden będzie mi zwisał do pępka, a drugi do kolana, ale dziewczyny mówią, że to się wyrówna i nie będzie widać, oby.


niedziela, 8 marca 2015

Kupa.

Tak! Pierwsza w nocniku. Można by się było chwalić, jednak był to czysty przypadek, chociaż moze i nie taki czysty... he he :)

Weekend bardziej wyjazdowy. Z tego powodu niewiele zostało zrobione z mojej ogromnej listy, ale świat się na dzisiaj nie kończy. Od jutra dalej mogę działać. Kiedy się to skończy?!?!?!
Ponieważ ciągle coś nowego dochodzi do zrobienia, w ostatecznym rozrachunku wyszło tych rzeczy 91, zostało 66. Tak jakbym coś nadrobiła, ale tego nadal jest od groma. Mogłabym nie robić nic, ale wkurza mnie ta rozpierducha.

czwartek, 5 marca 2015

Doba...

trwa absolutnie za krótko. Ewentualnie mam za mało rąk. Ewentualnie mam za mało ludzi do pracy. Ups, nie mam ich wcale. Moja lista rzeczy do zrobienia się ciągle wydłuża. Obecnie mam 77 podpunktów, w tym 10 już zrobionych. Postanowiłam nie zajmować się niczym, oprócz dzieckiem i obiadem i tą właśnie listą. Przynajmniej tak do końca tygodnia. Muszę ruszyć z miejsca bo się okażę, że jutro muszę wrócić do pracy, a lista jak była tak będzie, nietknięta i wydłużona.
Miałam zacząć z początkiem marca, ale nie byłabym sobą, gdybym nie opóźniła startu poprawy jakości swojego życia. Ponoć nic nie powinno się robić od początku roku, miesiąca i tygodnia, więc może zacznę od wtorku, albo niedzieli. Obecnie pozbyłam się bardzo wiele używek, w czym pomogła mi ciąża i karmienie piersią, ale za to wpędziła mnie w inne uzależnienie, niemniej szkodliwe, a mianowicie słodycze i cukry. Mój organizm jest w opłakanym stanie. Ludzie mi mówią, że dobrze wyglądam, ale to ze względu na powrócenie do szczupłości po ciąży. Jak oglądam swoje zdjęcia dawniej i dziś, to mam wrażenie, że jestem chora, taki wiór ze mnie. Właśnie muszę dopisać do listy, żeby pójść na biorezonans, trochę się boję usłyszeć to i owo, ale trzeba w końcu.

Oczywiście miałam więcej do napisania, ale skończyła mi się wena. Krzychu już siedzi, stoi, krzyczy na mnie, użarł mnie w nos do krwi i nadal jest najwspanialszym synem na świecie. Miałam prowadzić zapiski jak to moje dziecię się rozwija, ale nie ma kiedy nawet.

Idę walczyć z listą moją niekrótką...