No właśnie, aż ciężko na bieżąco to 'coś' zanotować.
Po pierwsze:
ciężko nadążyć za moim synem, który zaczął się przemieszczać. Niestety się ciągle denerwuje, bo woli już na stopkach szaleć, a nie na jakichś tam kolanach. Rozpoczął się okres łażenia przy meblach, no i oczywiście WSZYSTKIE SZAFKI SĄ MOJE!!! Zaczynam przeczuwać, że będziemy częstymi gośćmi pogotowia ratunkowego.
Po drugie:
wylazł trzeci ząb, a dokładniej lewa, górna jedynka. Znowu marudzenia i histerie, ale trzeba przyznać, że jakoś łatwiej mi się ogarnia te momenty i już coraz mniej mam załamań nerwowych. Początki były straszne, ale chyba występują gorzej ząbkujące dzieciaki.
Po trzecie:
i najgorsze... dostałam dzisiaj okres. Przez tyle czasu go nie miałam, że zapomniałam co to znaczy ból jajników. A dzisiaj, proszę, wyleciał jak gdyby nigdy nic. Po drugim takim wydarzeniu mam się zgłosić do ginekologa. Zaczyna się wydłużać moja lista specjalistów do odwiedzenia.
Zaczął się okres działkowy, okres, który uwielbiam i nienawidzę równie mocno. Ponieważ ciężko z młodym wysiedzieć w domu to wychodzimy na pole. Dobrze kiedy śpi, i można coś pokopać i przy okazji rozładować napięcie. Gorzej jak nie śpi i nawet zapychanie buzi nie pomaga, trzeba wtedy zwiedzać.
Od jutra Marek ma urlop. Muszę ogarnąć moją wielką listę i ją po prostu wykonać. Czuję nawet ekscytację. Jestem dobrej myśli, chociaż gdzieś się pałętają myśli, że może wyjść jak zawsze. Nic to, włączmy pozytywne myślenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz