wtorek, 26 czerwca 2018

Fatum.

No nie wiem co się dzieje. Mam ochotę się skulić i płakać pod kocem. W tej chwili znowu zostałam bez telefonu. Wracając z przedszkola złapała nas ulewa, żadnego daszka, schronienia, nic. Wszystko mokre do gaci. Nie miałam nawet szans wytrzeć telefonu, bo nie posiadałam niczego suchego a lało dalej, nawet torbę mi zalało, wszystko. A nawet zdążyłam zmienić sieć i miałam internet poza domem. To się nacieszyłam.

Po bardzo wykańczającym okresie, chciałam z przytupem wprowadzić w życiu jakieś reformy, a wiadomo co kobieta robi, kiedy nadchodzą duże zmiany... ścina włosy. Ja musiałam aż dwa razy i dalej jestem niezadowolona. Mimo, że nie przykładam żadnej wagi do wyglądu (a może to i źle), to jednak jak mam brzydkie ścięcie to czuje się nieprzyjemnie. Męża nie szukam, ale czy nie mogłabym mieć tak jak chcę? Nienawidzę chodzić do fryzjera, nie potrafię się z nimi dogadać. Mam ochotę sama się wziąć za nożyczki, ale się obawiam, to już nie te zdolności co w liceum.
Pewnie sama na siebie ściągam tą klątwę. No bo kto by się przejmował włosami? Odrosną. Tylko ja potrzebuję znaku, objawienia, deszczu meteorytów, żeby coś zmienić. A tu nic... raptem poszarpane włosy. Jak żyć?

Powinnam tu napisać coś o historycznym wydarzeniu jak udział polskiej reprezentacji na mundialu w Rosji. Otóż, mam mieszane uczucia. Ogólnie mnie to nie interesuje. Przykro, że nie przeszli, ale istotnie są ważniejsze rzeczy w życiu niż takie turnieje. Ogólnie sam mundial w sobie mnie denerwuje, bo Marek głównie gapi się na te mecze, a ja uważam, że są istotniejsze rzeczy do zrobienia.

Muszę tu wspomnieć w jakim strasznym stanie jest mój mózg i jak dobrze, że słownik podkreśla błędy. Piszę słowo otóż w takiej kolejności: oturz, otusz, otórz, otóż. Metoda prób i błędów zawsze bezcenna. Mimo wszystko zaczynam się o siebie niepokoić.

Idę walczyć z życiem, a nóż widelec coś z tego wyjdzie...

niedziela, 10 czerwca 2018

Dziura

Takiego pecha to już dawno nie miałam. Nawet nie wiem jak to wszystko ubrać w słowa i od czego zacząć. Szczerze powiem, że nawet nie chce mi się specjalnie wracać do tego wszystkiego, więc może pokrótce streszczę.
Czerwiec był ściśle zaplanowanym czasem. Trzeciego miał odbyć się chrzest Igora. Termin specjalnie dobrany ze względu na chrzestnych z Londynu. Dziewiątego mieliśmy jechać na wesele pod granicę z Białorusią i następnego dnia prosto nad morze do Krynicy Morskiej na calutki tydzień. Jest dziesiąty a ja siedzę na chacie wyorana jak po wojnie. Igor się wkomponował ze swoją chorobą tak, że na swoim chrzcie pojawił się z gorączką i utrzymywał ją aż do piątku. Chcieli już nas hospitalizować, całe szczęście odmówiliśmy bo bym teraz siedziała jeszcze w szpitalu. Fakt, że się umordowaliśmy z tą chorobą, ale oszczędziliśmy dziecku dożylnego antybiotyku i kroplówki. Dochodzi już do siebie chociaż jeszcze jest grymaszący bardziej niż ustawa przewiduje, ale to chyba ze względu na rewolucje żołądkowe po antybiotyku. W każdym razie ja jestem wykończona.

Zastanawiamy się czy jeszcze gdzieś jechać. Przepadła nam zaliczka 500zł, to bolesna sprawa. Z drugiej strony nastawiłam się, że odpocznę trochę od obowiązków domowych. Teraz i tak tydzień jesteśmy uziemieni w domu, ale w tym wszystkim jest wspaniały plus, będę na przedstawieniu Krzycha w przedszkolu dla rodziców, który bardzo chciałam zobaczyć.