środa, 23 kwietnia 2014

Ekscytacje.

Ostatnio jestem bardzo efektywnym człowiekiem, niestety nie zawsze tam gdzie trzeba. Organizacyjne sprawy, małe zaległości to dla mnie żaden problem, gorzej z rutynowymi, codziennymi obowiązkami. Powinnam (jako ciężarna) regularnie ćwiczyć, oddychać, masować, smarować, już nie wspomnę o tym, że mieszkanie niedługo porośnie mchem, a obiady uratowały świąteczne przysmaki mamy. Wspaniała ze mnie gospodyni, Amen!

Nadszedł najwyższy czas, a nawet i chęci, żeby zająć się wyprawką dla Syna. Najbardziej przerażająca mnie rzecz już stoi w stołowym. Szukając w miarę dobrego i taniego wózka porządnie się napociłam. Oczywiście dopiero w praniu wyjdzie, czy był to dobry wybór, opinie w internecie były pozytywne. Na szczęście (przynajmniej dla mnie) jak Siora przyjedzie to chłopaki będą testować sprzęt.
Już całkiem niedługo będę miała w posiadaniu chustę. Jest wiele przeciwniczek takiej techniki noszenia dziecka, mi się ona wydaje bliższa natury. Bez obaw, do typowej mamy eko mi daleko. Nawet na działce ciężko się odnajduję.

Brzuch coraz bardziej żyje własnym życiem, a ponieważ nie widzę skąd wychodzą te dwa kikuty, to mam wrażenie, że i nogi do mnie nie należą. Moja ciąża jest fajna tylko w momencie gdy brzuch się rusza, mogłabym się patrzeć na niego godzinami, chociaż z drugiej strony dobrze że dzieć, mnie aż tak długo nie katuje, porządnie się pobawimy jak już wyjdzie.

środa, 16 kwietnia 2014

Polka w Londynie

W pierwszej kolejności muszę napisać, że się natknęłam na zestaw krótkich szkoleń dążenia do sukcesu i realizacji marzeń i skubane są tak motywujące, że zaraz wybuchnie mi głowa od natłoku myśli. Chcę wszystko zrobić na raz. Dochodzi 7 rano, zawsze wychodziłam z założenia, że mam jeszcze tyle czasu, cały dzień. Dzisiaj się obudziłam z myślą, jak ja zdążę tyle rzeczy zrobić, przecież to tylko jeden dzień... niewiele.
Patrzę, że chyba nie zgasiłam światła w łazience, ale jednak przyglądam się i zdaje sobie sprawę, że to słońce tak świeci z pokoju. Poszłam zobaczyć, bo ostatnio same ulewy, człowiek aż chce zobaczyć jasność. I co? Brudne okna widzę gołym okiem, zbliżające się święta wielkanocne widzę moim mózgiem, moje nogi kierują się po szmaty, całe szczęście jeszcze resztki rozumu każą mi spojrzeć z dystansem na sytuacje, przecież teraz nie jest dobry moment na szaleństwo przedświąteczne, zważając na mój stan i fakt nieobchodzenia świąt (jeszcze). Zastanawia mnie tylko jaką moc musi mieć słońce przedostając się przez te tony mchu na oknie.
Zaczynam dzień (oczywiście najpierw to śniadanie), od notki, bo wiem, że dobieranie słów nie należy do szybkich i łatwych, a ja nie wiem czemu to mi nie leci tak machinalnie.
Przejdźmy jednak do sedna...

Polka w Londynie - i to w dwóch wersjach.
Pierwsza jest bardziej osobista.W końcu z Markiem pojechaliśmy do Londynu. Tyle zabierania się do rzeczy, żeby tydzień minął w mgnieniu oka. Zawsze po powrocie obiecuje sobie, że zamiast się zastanawiać, trzeba po prostu kupić bilety. Jedynym niestety największym problemem jest kasa.
Jako, że Marek był w Londynie po raz pierwszy, należało go porządnie zwiedzić. Muszę przyznać, że podczas wszystkich pobytów u siostry nigdy tyle nie widziałam. Ogólnie łączy mnie dziwna relacja z tym miastem, bliżej określona jako skomplikowana. Niby lubię Londyn, czasem mnie drażni, czasem motywuje, czasem sprawia, ze z domu się nie chce wyjść na ulicę.
Moją misją wyjazdu było złapanie dystansu do posiadania dziecka. Jako, że Julek ma troszkę ponad miesiąc liczyłam, że coś w tej głowie sobie ułożę i nie pomyliłam się. Zeszło ze mnie całe powietrze, wątpliwości i niepewność czy sobie poradzę. No i obawy posiadania syna? Tydzień z moimi chłopakami i mam strach przed dziewczynami. Przeważnie długie przebywanie z małymi dziećmi zaczyna być doskwierające, moim jedynym skutkiem ubocznym zostały cieknące cycki i niestety nie miodem i nawet jeszcze nie mlekiem, ale to ponoć jest normalna rzecz. Ciepełko wywołało we mnie jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Zobaczyłam, że mój Niemąż ma dobrą rękę do dzieci i mimo, że gdzieś się przewijały objawy tego zjawiska, to jednak tu widziałam to jak na dłoni i nie tylko przez chwilkę.
Oprócz mojego brzucha, który coraz bardziej żyje swoim własnym życiem, wróciłam lekka jak piórko. Teraz czekam do maja, aż Sio przyjedzie z chłopakami. Przygotowania czas start.

Druga wersja to książka Justyny Tomańskiej, o dokładnie takim tytule co notka. Biografia. Luźne do poczytania, można użyć jako mini przewodnika, ale chyba jeśli zamierza się tam mieszkać i funkcjonować, co chyba mi nie grozi. Zastanawia mnie jedna rzecz. Jak ludzie dochodzą do wniosku, że marzeniem jest mieszkanie w danym mieście, tak na sucho. No i? Jeśli się już trafiło do tego miasta i przeżywa się serie niepowodzeń, co takiego przemawia, że nadal jest to głównym marzeniem, żeby w nim mieszkać. Dziwne to, jednak niezrozumiałe są ludzkie wybory życiowe. No w każdym razie jest kolejna część tej serii a mianowicie Polka w Madrycie. Na ten temat już mam mniejsze wyobrażenie, bo nigdy tam nie byłam, ale jeszcze nic straconego.
Ha! Teraz właśnie czytam o autorce i nie spodziewałam się, że brała ona czynny udział w show-biznesie lekko przy-muzycznym. No to chyba jej się inaczej poukładało niż myślałam czytając tę książkę.
Postanawiam sobie (więc już powinnam tego dotrzymać), że przed rozpoczęciem danej lektury, dowiem się czegoś na temat autora, nie pogardzę też również jakąś recenzją, co mam nadzieje, pozwoli mi na nie marnowaniu czasu na niewartościowe dla mojego umysłu informacje. Chociaż i tak myślę, że każde dzieło coś w sobie ma... ciężki orzech do zgryzienia.

wtorek, 8 kwietnia 2014

London City After Party

Zaczęłam tak od dupy strony, ale to dlatego, że właśnie wróciliśmy z Londynu i mogłabym opisać jak to tam było, ale jakoś nie mam weny. Jest mi smutno, nie mogę sobie znaleźć miejsca, pada deszcz i do tego skończyło się masło czekoladowe. Dobrze, ze mam wyrozumiałego mężczyznę w domu, bo mogłabym popaść w depresję. To by było na tyle, co chcę dzisiaj napisać.

wtorek, 1 kwietnia 2014

W pośpiechu.

A to dlatego, że za 2 godziny trzeba wyjść z domu, żeby zdążyć na samolot. Lecimy z Mańkiem przywitać najmłodszego członka rodziny - Julka. To wszystko tak wyszło bez większego myślenia i spakowałam się dopiero godzinę temu, więc jakoś nie bardzo dociera do mnie, że jutro obudzę się w londyńskiej atmosferze, mimo że bilet zabukowany już jakiś czas. Lubię takie ceregiele, chociaż uważam się za osobę obawiającą się spontanicznych wybryków. O! Właśnie sobie pomyślałam, że w momencie gdyby Marek chciał zwiedzać miasto, a moja siostra się na nas wypięła, to przydałyby się jakieś rozmówki. Swoją drogą ciekawe czy takie coś posiadam. Proszę bardzo, nawet takie kieszonkowe, żeby można było ukryć w dłoniach, w razie różnych ludzkich spojrzeń. Niestety, naukę języków na sucho uważam za rzecz ciężką, wręcz czasem bezsensowną, chociaż jak wrócimy to dam sobie uciąć rękę, nawet głowę, że będę miała parcie na jakąś naukę.

Czytam książkę "Wpadka". Chyba już to wspominałam. Powinna być ona lekturą w szkole, albo jakimś materiałem naukowym dla wszystkich, ze specjalną dedykacją dla osób którzy muszą obcować z ciężarnymi, oraz dla samych przy nadziei, żeby zdały sobie sprawę, że nie są nienormalne, tylko ciężarne. Czytam to i myślę sobie 'nie kradnij moich myśli'. No i dlaczego nikt inny tego nie czyta, żebym nie musiała się tłumaczyć z moich zachowań. Przynajmniej sama przed sobą zostałam usprawiedliwiona, że to może tylko przejściowy stan, który trzeba przeczekać. Śmieszna sytuacja ostatnio miała miejsce, bo akurat kiedy wracałam od lekarza czytałam w autobusie, że bohaterka również wraca od lekarza. Celem naszych wizyt było bardzo wiele rzeczy, ale głównie poznanie płci dziecka. Jej nie rozłożyło nóżek, mój siedział po turecku i wywijał się dupką. Wstydliwe te dzieciaki. W każdym razie jak to ujął mój lekarz 'coś mignęło mi przed oczami, na 90% to chłopak'. Oprócz tego, że to był emocjonalnie ciężki dla mnie dzień, to ta wiadomość mnie troszkę zawiodła. Nie dlatego, żebym miała coś do chłopców, to po prostu wynika z mojej głupiej natury. Przez całe 5 miesięcy się nasłuchałam, że ja MUSZĘ mieć chłopca, że bardzo chciałam wszystkim zrobić na złość i mieć dziewczynkę. Cóż, złośliwość to moja wspaniała cecha (o ironio). Całe szczęście, po przeczytaniu wyżej wspomnianego fragmentu, oraz po własnych przemyśleniach, oraz po rozmowie z tatusiem (mojego syna) i  moją siostrą (matką dwóch synów), sytuacja obróciła się o 180 stopni. Postanowiłam sobie nie słuchać więcej cudzych komentarzy i opinii i sama też będę się starała więcej pytać niż gadać.

Dzień staje się coraz dłuższy. Jeśli jest całkiem efektywny, i coś w nim robię, to o godzinie mniej więcej 17-18 zastanawiam się czy dzisiejszy poranek wydarzył się dzisiaj czy wczoraj. Zawsze mówiłam, że doba jest za krótka, a tu taka niespodzianka. Po prostu trzeba robić dużo różnorodnych rzeczy, bo monotonność nie daje tego uczucia. Podczas pobytu w Anglii chciałabym trochę zorganizować swoje ostatki ciążowe (bardzo krótkie 4 miesiące wolności), oraz ewentualnie nastroić się na poporodową organizację, co mam nadzieję się nauczyć trochę przy siostrzeńcach. Jednak szczególną misją jest nauczenie Antka robić na nocnik... będzie wesoło.

Wczoraj skończyłam 27 lat. Muszę przyznać, że to jedne z moich najgorszych urodzin w życiu. Humor miałam po całości mokry. W następnym roku będę musiała się lepiej do tego przygotować, zrobić sobie swoją własną urodzinową tradycję, wyjechać, wyłączyć telefony i się relaksować. Ciężko jest przetłumaczyć ludziom, że nie lubię tego dnia i wystarczy zwykła pamięć w postaci smsa. Nawet nie telefonu, bo nie lubię rozmawiać przez telefon, a tu w dodatku nie rozmawiać tylko dziękować. Następnym razem nauczę się dziękować we wszystkich językach jakich tylko dam radę się nauczyć.No i niespodziewane wizyty... miłe to jest i nie wiem czemu jestem inna niż wszyscy, ale na prawdę tego nie lubię.

To ja wczorajszego dnia:



Złote porady mojej mamy:
"Tylko przed wyjazdem sobie gary umyj, żeby nie spleśniały".

Koniecznie o tym zawsze pamiętajcie!