środa, 16 kwietnia 2014

Polka w Londynie

W pierwszej kolejności muszę napisać, że się natknęłam na zestaw krótkich szkoleń dążenia do sukcesu i realizacji marzeń i skubane są tak motywujące, że zaraz wybuchnie mi głowa od natłoku myśli. Chcę wszystko zrobić na raz. Dochodzi 7 rano, zawsze wychodziłam z założenia, że mam jeszcze tyle czasu, cały dzień. Dzisiaj się obudziłam z myślą, jak ja zdążę tyle rzeczy zrobić, przecież to tylko jeden dzień... niewiele.
Patrzę, że chyba nie zgasiłam światła w łazience, ale jednak przyglądam się i zdaje sobie sprawę, że to słońce tak świeci z pokoju. Poszłam zobaczyć, bo ostatnio same ulewy, człowiek aż chce zobaczyć jasność. I co? Brudne okna widzę gołym okiem, zbliżające się święta wielkanocne widzę moim mózgiem, moje nogi kierują się po szmaty, całe szczęście jeszcze resztki rozumu każą mi spojrzeć z dystansem na sytuacje, przecież teraz nie jest dobry moment na szaleństwo przedświąteczne, zważając na mój stan i fakt nieobchodzenia świąt (jeszcze). Zastanawia mnie tylko jaką moc musi mieć słońce przedostając się przez te tony mchu na oknie.
Zaczynam dzień (oczywiście najpierw to śniadanie), od notki, bo wiem, że dobieranie słów nie należy do szybkich i łatwych, a ja nie wiem czemu to mi nie leci tak machinalnie.
Przejdźmy jednak do sedna...

Polka w Londynie - i to w dwóch wersjach.
Pierwsza jest bardziej osobista.W końcu z Markiem pojechaliśmy do Londynu. Tyle zabierania się do rzeczy, żeby tydzień minął w mgnieniu oka. Zawsze po powrocie obiecuje sobie, że zamiast się zastanawiać, trzeba po prostu kupić bilety. Jedynym niestety największym problemem jest kasa.
Jako, że Marek był w Londynie po raz pierwszy, należało go porządnie zwiedzić. Muszę przyznać, że podczas wszystkich pobytów u siostry nigdy tyle nie widziałam. Ogólnie łączy mnie dziwna relacja z tym miastem, bliżej określona jako skomplikowana. Niby lubię Londyn, czasem mnie drażni, czasem motywuje, czasem sprawia, ze z domu się nie chce wyjść na ulicę.
Moją misją wyjazdu było złapanie dystansu do posiadania dziecka. Jako, że Julek ma troszkę ponad miesiąc liczyłam, że coś w tej głowie sobie ułożę i nie pomyliłam się. Zeszło ze mnie całe powietrze, wątpliwości i niepewność czy sobie poradzę. No i obawy posiadania syna? Tydzień z moimi chłopakami i mam strach przed dziewczynami. Przeważnie długie przebywanie z małymi dziećmi zaczyna być doskwierające, moim jedynym skutkiem ubocznym zostały cieknące cycki i niestety nie miodem i nawet jeszcze nie mlekiem, ale to ponoć jest normalna rzecz. Ciepełko wywołało we mnie jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Zobaczyłam, że mój Niemąż ma dobrą rękę do dzieci i mimo, że gdzieś się przewijały objawy tego zjawiska, to jednak tu widziałam to jak na dłoni i nie tylko przez chwilkę.
Oprócz mojego brzucha, który coraz bardziej żyje swoim własnym życiem, wróciłam lekka jak piórko. Teraz czekam do maja, aż Sio przyjedzie z chłopakami. Przygotowania czas start.

Druga wersja to książka Justyny Tomańskiej, o dokładnie takim tytule co notka. Biografia. Luźne do poczytania, można użyć jako mini przewodnika, ale chyba jeśli zamierza się tam mieszkać i funkcjonować, co chyba mi nie grozi. Zastanawia mnie jedna rzecz. Jak ludzie dochodzą do wniosku, że marzeniem jest mieszkanie w danym mieście, tak na sucho. No i? Jeśli się już trafiło do tego miasta i przeżywa się serie niepowodzeń, co takiego przemawia, że nadal jest to głównym marzeniem, żeby w nim mieszkać. Dziwne to, jednak niezrozumiałe są ludzkie wybory życiowe. No w każdym razie jest kolejna część tej serii a mianowicie Polka w Madrycie. Na ten temat już mam mniejsze wyobrażenie, bo nigdy tam nie byłam, ale jeszcze nic straconego.
Ha! Teraz właśnie czytam o autorce i nie spodziewałam się, że brała ona czynny udział w show-biznesie lekko przy-muzycznym. No to chyba jej się inaczej poukładało niż myślałam czytając tę książkę.
Postanawiam sobie (więc już powinnam tego dotrzymać), że przed rozpoczęciem danej lektury, dowiem się czegoś na temat autora, nie pogardzę też również jakąś recenzją, co mam nadzieje, pozwoli mi na nie marnowaniu czasu na niewartościowe dla mojego umysłu informacje. Chociaż i tak myślę, że każde dzieło coś w sobie ma... ciężki orzech do zgryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz