Może! i już nic mnie nie zdziwi. To miał być piękny dzień. Na początku nawet taki był. Wstałam o 10:00, wyspałam się. Na spokojnie zjadłam śniadanko oglądając Zbuntowanego Anioła. Z piżamy wyskoczyłam bardzo późno, jednym słowem dzień lenia, a raczej pół dnia. To było miłe zakończenie świętowania moich wczorajszych urodzin. Później miałam się ogarnąć i zabrać za porządki. Nie zdążyłam, podnosząc gondole coś mi chrupło w plecach. Myślałam, że mnie zegnie w pół, ale z ciężkim wysiłkiem tylko się osunęłam. Dobrze, że moje dziecię porusza się samo, bo nie dałabym rady go nawet przeturlać gdziekolwiek. Podążyło na czworaka za matką do drugiego pokoju, gdzie stacjonowały telefony. Dobrze, że Marek był na działce, bo zastygliśmy w przyziemnej pozie do Jego powrotu. Wypadł mi dysk? złamał mi się kręg? Kości mi się rozpłynęły? Nie wiem, ale boli! Nie mogę normalnie funkcjonować. Przypomniały mi się pierwsze dni po cesarce, jak nie mogłam dziecka przytulić. Chce mi się płakać.
Jak do jutra nie przejdzie, to chyba czeka mnie jakaś droga wizyta u specjalisty. No i w ogóle ten kręgosłup muszę ogarnąć, bo mam jeden kręg lędźwiowy niezrośnięty, wypadałoby umocnić to miejsce. Kolejny lekarz do odwiedzenia na mojej szanownej liście. Jestem załamana.
Gdyby ktoś myślała, że to prima aprilis, to niestety z wielkim smutkiem muszę go rozczarować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz