środa, 7 listopada 2018

Nie ma tego złego...

Wszystko powoli układa mi się w jedną całość, chociaż jeśli chodzi o dokładną przyczynę moich dolegliwości, to są to głównie przypuszczenia. NERWICA! > muszę się zagłębić dokładnie w ten temat, ale wiele znaków (i ludzi) na to wskazuje. Jeszcze się nic konkretnego nie wydarzyło, a ja odczuwam jakiś napływ energii. Coś jakby podekscytowanie nadchodzącymi zmianami. Dupy nie urywa, ale ostatnio jestem fanką metody małych kroczków. Jak do tego doszło? Czasem trzeba spaść na prawdę nisko, żeby było się od czego odbić.

Zacznijmy może od początku. Zatrułam się... po raz kolejny. Myślałam, że w standardzie dwa dni i po wszystkim, ale tym razem dziadostwo trzymało się nadzwyczaj mocno. Nie dość, że długo, to jeszcze boleśnie. Takiego przelewania się w żołądku to ja latami nie miałam, o bólu głowy nie wspomnę. Samopoczucie z kategorii "chcę umrzeć". Po trzech dniach męki, doszliśmy z Markiem do wniosku, że wezwiemy karetkę, żeby chociaż mi badania zrobili, ale jednak to było nieporozumienie. Nie mniej jednak wyniki mam bardzo dobre, nawet TSH mam w normie co przy hashimoto się nie zdarza. Nieważne.

Na pogotowie przyjechała do mnie mama i! całe szczęście, bo to był impuls, żeby nawiać z domu i się wyleczyć fizycznie i psychicznie. Miałam wyrzuty sumienia, że Marka zostawiam samego z chłopakami zwłaszcza, że Igor nie był odstawiony od piersi, ale to była jedyna możliwość, żeby ruszyć z miejsca. W końcu się wyspałam, nie bolała mnie szyja, nikt nie ględził mi nad głową. Dwa dni bez włączania mózgu i zastanawiania się co teraz MUSZĘ zrobić?! Bardzo było mi to potrzebne, żeby nabrać sił do działania, ale też żeby zacząć na siebie patrzeć łaskawszym okiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz