środa, 10 maja 2017

O snach.

Myśląc co mam tu napisać, zaraz przypalę drugie śniadanie. Jadę na dwóch patelniach a z moją koncentracją to jednak wyzwanie. Ogólnie to piszę, żeby się pochwalić, że w końcu nauczyłam się podrzucać naleśniki na patelni.

Zadziwiający jest fakt, że w ciąży tak często się coś śni. Bez lokatora nie miewam snów prawie w ogóle, a teraz to nagminnie. Nie byłoby to jakieś uciążliwe gdyby nie fakt, że są to istne dramaty i potrafią ryć beret na resztę dnia albo i dłużej. Póki co, to widzę związek z oglądaniem CSI przed spaniem. Raz mi się śniło, że miałam dwie siostry, gdzieś po trawie chodziłyśmy jak w "Domku na Prerii". Przez to, że schowałam przed ojcem jakieś klucze, to bił mnie aż ich nie oddałam, a wyglądał on jak Gerard Depardieu, więc lekko nie było.
Teraz mi się śniło, że byliśmy z Markiem w domu moim rodzinnym i przyszedł do nas gostek, który miał nas zabić. Całkiem sympatyczny dryblas o imieniu Tadeusz, nawet pogadał, ale ostatecznie zrobił co musiał. W sumie gdyby przyszło mi umierać, to Tadziu zrobił to bez zarzutu, bezboleśnie, na spokojnie. Tylko ta świadomość, że umierasz, co tracisz. Dostałam jakiegoś uderzenia ciepła, jakby w danym momencie mnie życie opuściło. Uczucie tak realistyczne, że się budzisz ze łzami w oczach i masz wrażenie, że to się właśnie wydarzyło na prawdę, tylko cudem zmartwychwstałaś.

ps. Nie łączcie daty i godziny z wpisem, ponieważ nie mam zielonego pojęcia jak dodawać te notki z telefonu i nawet z tableta już nie umiem... nienawidzę technologii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz