sobota, 6 grudnia 2014

Ho ho ho

Dzisiaj Mikołaj. U mnie ten dzień jakoś zawsze przechodzi bez echa, ale już niedługo. Muszę się zastanowić, co mówić młodemu, kiedy już zaczną się te wszystkie hece z prezentami, ich chowaniem i w ogóle.
Grudzień to bardzo intensywny miesiąc. Chciałabym, sobie z nim dać radę, albo chociaż go przeżyć. Na pewno czeka mnie poszukiwanie prezentów. To chyba wszystko co się ode mnie wymaga, ale ja bym chciała czegoś więcej, problem w tym, że nie chcę sobie niczego narzucać. Okej, to pierwsze święta dla Krzycha, ale on niczego nie rozumie, a odwalać wielką szopkę dla zdjęcia, to nie jest dla mnie priorytet, jeszcze nie teraz. Przeciągnę lampki przez pokój, niech ma na czym oko zawiesić, ale resztę w tym roku odpuszczam, jestem zbyt zmęczona, zwykłym ogarnianiem chaty. W pierwszych podrygach świątecznych chciałam żywą choinkę i wysyłanie kartek, niestety to ponad moje siły. Przynajmniej zrobiłam dziecku zdjęcie w stroju mikołaja. Sceneria mogłaby być ładniejsza niż nasze łóżko, ale nie bądźmy już tacy wymagający.

Prezenty. No właśnie, dramat nad dramaty. Dobrze, że tylko dzieci, ale to trzeba mieć rozeznanie w zabawkach, a to nie prosta sprawa. Nie jestem dobra w te klocki, a o tym, ze mojemu dziecku przydałyby się w ogóle jakieś zabawki i grajki pomyśleli ludzie którzy przychodzili z prezentami. Dobrze, że chociaż oni myślą, bo niejednokrotnie te uspokajacze uratowały mi mój ledwie żywy tyłek. W poniedziałek umówiłam się z mamą na zakupy świąteczne. Ciekawe czy psychicznie to zniosę. Marzy mi się jednego dnia załatwić wszystko, ale to by było zbyt piękne żeby było możliwe.

Próbuję być dla siebie wyrozumiała. Moja lista rzeczy do zrobienia jest długa i ciągle coś się do niej dorzuca, ale próbuje robić rzeczy tylko te najważniejsze. Czasu zawsze brakowało, brakuje i będzie brakować, a już mi się nie chce robić wszystkiego na siłę. Nic mnie tak nie goni, żebym zarywała nocki, a jeszcze długo czeka mnie budzenie z Krzychem więc że tak powiem nic na siłę, a robota nie zając... jak to kiedyś mi ktoś powiedział kiedy nie mogłam wyjść bo coś musiałam zrobić, " nie martw się, nikt za ciebie tego nie zrobi". Racja!

Ostatnio sytuacja finansowa zapowiada się niezbyt ciekawie. Jedyny miły aspekt w tym temacie to upragniona spłata kredytu, ale poza tym to same wydatki. Listopad nie był łaskawy, bo i młody odwiedził dwóch lekarzy i tatuś odwiedził dentystę i tysiak poszedł w mgnieniu oka. Poza tym jako skarbnik skrupulatny i wszystko notujący, porównałam sobie wydatki i jestem zaskoczona o ile więcej wydaliśmy. Kwestia tylko czy to produkty tak podrożały, czy my sobie poluzowaliśmy lejce.
Niestety grudzień zapowiada się równie kiepsko. Abstrahując, że są święta i prezenty, to dodatkowo wyszedł nam przegląd auta (100zł), pieluchy wielorazowe (400zł), blender z parowarem dla małego (200zł), śpiworek na zimę (55zł) i mnóstwo innych dupereli dziecięcych, o tym, że potrzebuję butów na zimę nie wspomnę. Przy tym wszystkim trzeba zachować granicę bo w styczniu dostanę ostatnią wypłatę stuprocentową, od lutego czeka mnie marne 60%. Eeeh...jak żyć, ja się pytam?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz